Lata 70., młody mężczyzna zamyka pospiesznie swój sklepik, wskakuje na motor i zamierza dojechać na prowincję do znajomych. Muzycznie i stylistycznie obraz od początku nacechowany jest mocnym kolorytem ery Wodnika. Bohater, wyluzowany hipis, śmiga na swoim jednośladzie, przez pasy przebiega naga kobieta, szalony czas i pełne wolności lata. Tylko ten ciężki przemysł wdziera się siłą w młode pokolorowane tęczą serca. To właśnie postęp, w tym przypadku technologia w służbie agro, jest zaczątkiem apokalipsy zombie. Pestycydy, promieniowanie, ultradźwięki, wszystko po to, by wyplenić robactwo zagrażające idealnym uprawom (to również ważne, drugie społeczne dno opowieści). Tymczasem z pobliskiego cmentarza wstają pierwsi umarli.
Na okolicznych farmach, w szopach, w szpitalu na obrzeżach miejskich aglomeracji rozpocznie się walka o przetrwanie. Ale nie tylko walka z zombie, a również z niechęcią policjantów do przyjezdnego, zbytnio na początku wesołego młodzieńca.
Po 1968 roku przez długi czas wszystkie filmy o zombie były porównywane do mistrzowskiej Nocy żywych trupów George’a A. Romero (i po części nadal są). Hiszpańsko-włoska produkcja nie dość, że porównywana, to wskazywana jako ta, która czerpie aż nadto z tytułu o bliźniaczej tematyce. Jednak Jorge Grau zupełnie nie musiał obawiać się ewentualnych oskarżeń, gdyż produkcja doskonale broniła się sama, a w kilku miejscach przewyższa obraz mistrza gatunkową grozą i wykonaniem. Na pierwsze miejsce wysuwa się soczyste gore i to z rodzaju tego nienażartego. Zombie pragną zasmakować ludzkiego mięsa i nie odejdą od stołu, dopóki nie wyliżą talerzy do czysta. Do tego dochodzi sugestywny make-up (zatrudnieni do filmu specjaliści stanowili czołówkę w tym gatunku). Giannetto De Rossi praktykował u wielu, w tym u Lucio Fulciego przy Zombie 2. Jednak prace De Rossiego jako charakteryzatora można też podziwiać w relatywnie „nowszych” produkcjach (Conan niszczyciel, Rambo 3, Diuna). Żywe trupy to jednak nie tylko De Rossi, nazwisk znanych specjalistów znajdziemy tu całkiem sporo. Współproducentem natomiast był zasłużony dla sprawy Edmondo Amanti (mający w swoim portfolio całą masę gatunkowych przebojów: od spaghetti westernów po giallo, niejednokrotnie pochylając się w kierunku gwałtownej sensacji, czy oddając serce dla kina eksploatacji).
Żywe trupy w Manchester Morgue to również fenomenalne zdjęcia Francisco Semperego, który przepięknie sfilmował angielską wieś wyczekującą w swoim sielskim nastroju zombie apokalipsy. Otulone delikatną mgiełką stawy, przykryte mchem niewysokie mury i w końcu klimatyczny cmentarz. Te wszystkie miejsca sprawiają, że odbiór horroru Jorge Graua jest niezwykły.
Proekologiczne przesłanie jest tu aż nader czytelne, walka zaściankowej zatęchłej władzy z krewką młodością bardzo emocjonujące, a finał w szpitalu (w posmaku cierpki i gorzki) niebywale sugestywny. To seans bardzo inny w zombie tematyce, śladowy, jeżeli chodzi o natłok użytych krwawych brzmień, ale każde spotkanie ze śmiercią traktujący z niebywale dostojną powagą.