Tym razem groza w wydaniu science fiction z lat 50. nie zagości na farmach, ofiarami nie będą te biedne krowy, a bohaterem nie zostanie lokalny everyman. Monster movie, który wyszedł spod skrzydeł Universal Studio rozgościł się na wyższej uczelni, w dziekanacie, rektoracie, ostatecznie całym kampusie. Ofiarą został profesor Donald Blake (Arthur Franz), który otrzymał do badań prehistoryczny okaz ryby (wyjątkowo dobrze zachowany). Wskutek ukłucia zębem ryby dochodzi do zakażenia i profesor zamienia się w bestię nieświadomą swojej ludzkiej postaci. To trochę wilkołak, trochę po prostu potwór, a przede wszystkim krzyżówka jaskiniowca z szympansem w gumowej masce – największej skazie tego filmu.
Monster movie sprzed blisko sześćdziesięciu lat zachowuje w tym przypadku wszystkie swoje sztandarowe elementy. Dochodzi do incydentu, główny bohater sieje grozę jako potwór, jest prowadzone śledztwo, a ostatecznie dochodzi do bezpośredniej konfrontacji z protagonistą schowanym w ciele antagonisty. Jest to więc delikatna wariacja na temat doktora Jekylla i pana Hyde’a z niezłymi scenami transformacji, jednak ze wspomnianym lichym efektem ostatecznym.
Być może Potwór na kampusie nie jest najgłośniejszym przedstawicielem serii o potworach w wydaniu studia Universal, ale nie można mu odmówić kilku atutów. Na pierwszym planie jest niezrównany klimat lat 50. w wydaniu szkolnictwa wyższego. Warto tym samym rozejrzeć się po pracowniach, mieszkaniu profesora, nacieszyć oko idealnie skrojonymi garniturami i modnymi wówczas fryzurami kobiet. Szyk i klasa w bezpośrednim starciu z wielkim owadem (skutek uboczny kontaktu muchy z rybimi toksynami) może i budzić wesołość, ale w moim przypadku ta podparta była dużą nutką melancholii. Nie można bowiem napisać, że efekty praktyczne są kiepskie, a tylko, że trącą myszką.
Jack Arnold, reżyser Potwora ma w swojej filmografii z pewnością jaśniejsze punkty, jak chociażby nakręcony rok wcześniej O człowieku, który malał. Majstersztyk, dzieło ponadczasowe wykraczające daleko poza science fiction, dotykające ludzkiej egzystencji. Jeszcze wcześniej, bo w 1954 roku Jack Arnold wyreżyserował kultowego już Potwora z czarnej laguny. Amerykański twóra w samym 1958 roku nakręcił cztery obrazy i być może już samo to wpłynęło na jakość Potwora. Ten ostatecznie spodoba się tylko zagorzałym fanom sci-fi z lat 50. Cała reszta będzie narzekać na zachowanie bohaterów, nielogiczny scenariusz (kuriozalny finał z policjantami), czy niemiłe wrażenia przy pierwszym spojrzeniu na pysk potwora. Średniak.