„Wołowina jest droga, a kurczaki prawie wymarły” – próbuje pod koniec odcinka tłumaczyć rzeźnik, którego pyszne, pożywne hamburgery napełniały brzuchy przyjezdnym w Pixie Swallow. Druga wizyta na trasie krwawego wyścigu, przystanek we wspomnianym mieście i starcie z kanibalami. Ale hola, hola! Zanim dochodzi do zamieszek przed slow-foodem, nasi goście zdrowo sobie podjedli nie wiedząc oczywiście z czego przygotowywane są wszystkie wiktuały.
Szajka kanibali prowadzi dobrze prosperujący lokal, gdzie największym powodzeniem cieszą się burgery przygotowywane na zapleczu z tych, którzy pałętają się w okolicy. Zresztą, gdy zabraknie farszu, ekipa z kuchni potrafi nawet obrobić gościa, który poszedł w lokalu do toalety… Mielone nogi, patroszone, cięte, siekane i peklowane podbrzusza. Festiwal gore uderza na całego (choć z dystansu). To odcinek, w którym fani dobrego mięcha na ekranie powinni być w pełni usatysfakcjonowani.
Zwroty akcji? Nieduże i co najmniej naciągane. Dowiadujemy się ciut więcej o korporacji „Serce”, która organizuje wyścig oraz (jak się okazuje) życie mieszkańców. Nie wiem czy jest sens wierzyć w jakikolwiek porządek (prokurator, sądy, prawo), jak chciałby wierzyć Arthur (Alan Ritchson) i gdzieś tam w zamierzeniu doprowadzić całe to zwyrolstwo przed oblicze Temidy. Jest wciąż krwawo, niecnie, agresywnie, chociaż przydałoby się chociaż odrobinę golizny! Grindhouse pod względem brutalności wciąż uderza bez hamulców.
Ach… i podejrzewam kogo będziemy gościć w odcinku trzecim. Nasza para z przypadku chce odwiedzić szpital dla obłąkanych. Psychicznie chorzy, maniacy i inni przebywający na oddziale z pewnością uraczą nas kolejną grindhousową zbrodnią.
Za seans ślę podziękowania dla Showmax. Serial możecie zobaczyć w ofercie platformy
Czas trwania: 45 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: David Straiton
Scenariusz: James Roland
Obsada: Alan Ritchson, Christina Ochoa, Thomas Dominique, Colin Cunningham
Zdjęcia: Yaron Levy
Muzyka: Michael Gatt