The Plague Dogs i wcześniejsze Wzgórze królików, to filmy animowane w reżyserii Martina Rosena (oba na podstawie powieści Richarda Adamsa), który pochmurny, deszczowy nastrój swojej ojczyzny przeniósł w sugestywny sposób na historię, styl i kolory. To nie jest bajka dla najmłodszych (już pomijam kilka rzeczywiście brutalnych scen). Jeżeli zdecydujecie się na seans, to obejrzycie bardzo ponurą, przygnębiającą (ostatecznie) opowieść o dwóch psach, uciekinierach z zakładu badawczego.
Te dwa poturbowane przez lekarzy i życie psy, Snitter i Rowf (głosu użyczyli odpowiednio John Hurt i Christopher Benjamin) żyją, a raczej umierają w miejscu odosobnionym. Przykry los zmienił najlepszego przyjaciela człowieka na zawsze, a jednak Snitter zamknięty w ciasnej klatce wspomina „dobry czas”, gdy miał swojego pana i wierzy (jeszcze), że czas ten może powrócić. Rowf prezentuje raczej postawę jednostki, która godzi się ze swoim położeniem. Chce już po prostu zasnąć i nigdy się nie obudzić.
Mają dosyć, jak ich wszyscy czworonożni towarzysze. Jednak to zaledwie jedno pomieszczenie! Nie tylko na psach odbywają się tu eksperymenty. Wyjątkowo przytłaczająca jest scena z małpą (obrazek powtarzający się przez cały seans), zamkniętej w puszce, nasłuchującej wszystkich zewnętrznych odgłosów. Dziwne, że właśnie przy tych konkretnych fragmentach przypomniał mi się seans Johnny Got His Gun (a może to nie jest aż tak dziwne).
Gdy nadarza się okazja, Snitter i Rowf uciekają. Zostawiają daleko z tyłu miejsce kaźni, gdzie każdy dzień przypominał poprzedni: szlachtowanie, podtapianie, faszerowanie, trepanacja, zarażanie jakimś syfem na przemian z testowaniem kolejnych medykamentów. „To nie jest normalne, ale przecież musi być jakiś powód, że to robią” – stwierdza Snitter :(.
The Plague Dogs jest przejmujący, zimny i wzruszający (ale nie w ten uroczy sposób). Najgorsze jest to, że od początku wiedziałem, że w świecie zilustrowanym takimi barwami nie ma szans na jakąkolwiek optymistyczną nutę. Depresyjne jest tu wszystko, zaczynając od szarych, burych, przymglonych barw, idąc dalej przez wspomnienia Snittera (pies był pośrednio sprawcą śmierci swego pana), aż do wszystkich perturbacji składających się na poszukiwanie żywności (jałowy krajobraz i kilka farm z owcami to zbyt mało dla słabych, wyniszczonych eksperymentami psów).
Ciężko nie uciec myślami od samego przesłania filmu. Losy zwierząt to jak nic spersonifikowane ludzka niedola. Bardzo więc łatwo przełożyć egzystencje dwóch umierających psów na ludzkie, marne niekiedy przypadki, dajmy na to osoby bezdomnej, wyrzuconej, wykluczonej. W swoich próbach poszukiwania jedzenia (to w zasadzie główny, przeważający filmowy motyw w The Plague Dogs) bohaterowie są coraz bardziej agresywni i nawet (chociaż ostatkiem sił) nie cofną się przed krokami dramatycznymi
No i finał, kiedy siedzisz i puszczasz ich dalej. Możesz się tylko pożegnać i wysłuchać najbardziej optymistycznej kwestii w filmie.