To już drugie spotkanie z tymi, którzy uratowali galaktykę. I drugie pod batutą Jamesa Gunna. Peter Quill (Chris Pratt), lepiej znany jako Star-Lord, znowu klei niewyraźne, suche rymy do Gamory (Zoe Saldana). Drax (Dave Bautista) zamyka w jednym wersie cały akapit z Paulo Coelho, a Rocket (Bradley Cooper) występuje jako szop, warczący pies i ujadający wilk. „Znowu ratujemy galaktykę?” – pyta Rocket. Ratowali, ratują i pewnie nie raz jeszcze ratować będą…
Strażnicy galaktyki są w dobrej formie, jeżeli chodzi o team play w czasie akcji. Pierwsza walka z wielką kosmiczną ośmiornicą w rytmie Mister Blue Sky zespołu Electric Light Orchestra pokazuje również nastrój jaki będzie panował podczas kosmicznych rozwałek.
It’s stopped rainin’
Everybody’s in a play
Everybody’s in a play
Słyszymy z głośników. I to prawda. Jest kolorowo i pozytywnie. Endorfiny buszują, odchodzi odrętwienie, jest ciepło i przyjemnie. Rozluźnij się i strzelaj. Nie zmarnuj towaru. Mrocznie będzie później, jak emocje opadną i przyjdzie czas zasiąść do rodzinnego posiłku (czytaj piekiełka). Wychodzą wtedy niesnaski, różnice kulturowe, a tutaj gatunkowe. Humoru tu sporo i to często z wysokiej, bo złośliwej półki (ja lubię). Wszystkie sceny z Draxem są świetne. Olbrzym kradnie film, Quill i szop pracz ciskają w siebie kamieniami. Siostry podkradają sobie ciuchy z szafek, tylko nie ma komu przewinąć Groota.
Rodzina słowem silna – śpiewał kiedyś Paweł Kukiz i tak właśnie jest. Ale takie zachowania są wpisane w rodzinne pożycie, więc bohaterowie będą musieli to w trakcie przygody zrozumieć. W porównaniu do jedynki jest więc zabawniej, bo nabijanie się z dysfunkcyjnej familii zawsze wypada dobrze na ekranie. A tutaj nawet w odniesieniu do głównej fabularnej osi.
Troszkę się przelało. Niedużo, ale bałagan na podłodze jest. Wydaje mi się, że głównymi odpowiedzialnymi za to, że druga część jest tak nierówna w odbiorze są wszyscy poza reżyserem. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by James Gunn, który oddaje serce popkulturze lat 80. wtrynił do swojego filmu małego Groota. Nie, wcale nie był uroczy. Nie, wcale nie był słodki. To magnes na dzieciarnię, a większość (jest kilka zjadliwych) scen z „badylkiem” są żenujące i kompromitujące. Jak chociażby cały fragment z próbą uwolnienia Yondu (Michael Rooker). Pójdę dalej, ten „klawy” jegomość jest dla mnie tym, czym dla Gwiezdnych Wojen był Jar Jar Binks. Reszta? Jest na miejscu i ponownie muszę przyznać, że Gunn zrobił więcej dla muzyki, wspomnień, duszy swoich rówieśników (nie młodniejemy brachu), niż niejedna radiowa stacja, album ze zdjęciami, czy w końcu rozmowa w stylu: „A pamiętasz ten serial, film, piosenkę, automat z pac-manem?”. I cieszy mnie to, że sala kinowa była ponownie podzielona. Nie oszukujmy się, nie każdy nastolatek na sali wiedział „z czym się je” Hasselhoffa, Knight Ridera, pac-mana, estetykę flower power (vide cała planeta Ego zaprojektowana jak na dobrym tripie) i parę innych. Ten sam nastolatek śmiał się, gdy filmową ekipę wyginało w trakcie skoków międzyplanetarnych, a sama scena otwierająca i tańczący mały Groot był z pewnością krejzi cool. Ja uważam, że był żenujący.
Ale spoko! Jeżeli masz tak jak ja w głębokim poważaniu śledzenie, a tym bardziej znajomość kolejnych „faz” Marvela, odniesienia do innych filmów z tej stajni i jeżeli dobrze bawiłeś się na pierwszej części Strażników, odnajdziesz się tu doskonale. Ocenię dobrze, bo to wciąż porządna rozrywka z kilkoma przystankami, by maluchy też miały nieco frajdy. No cóż. Być może taka jest kolej rzeczy i w końcu do zabawy wypada zaprosić najmłodszych. 7-
Czas trwania: 136 min
Gatunek: sci-fi, akcja
Reżyseria: James Gunn
Scenariusz: James Gunn, Dan Abnett, Andy Lanning, Steve Englehart
Obsada: Chris Pratt, Zoe Saldana, Dave Bautista, Vin Diesel, Bradley Cooper, Michael Rooker, Karen Gillan, Pom Klementieff, Sylvester Stallone, Kurt Russell, Elizabeth Debicki
Zdjęcia: Henry Braham
Muzyka: Tyler Bates