Dla wytwórni Cannon (i dla widzów) rok 1987 był co najmniej udany. Nie sposób wymienić całego dobra, które spłynęło na VHS od pary Golan – Globus. Dryblasy bliźniaki i film Barbarians, Życzenie śmierci 4, Ćma barowa (!) i wiele innych. Także Over the top. Za reżyserię wziął się sam Menahem Golan i zrobił to nad wyraz dobrze. Ba! Sporo tu emocji, scenariusz też solidny, taki idealnie wpasowujący się w złote czasy Sly’a (nawet swoich lustrzanek z filmu Cobra postanowił nie zdejmować).
Lincoln Hawk (Sylvester Stallone) musiał dziesięć lat temu opuścić rodzinę. Całe życie spędza w drodze jako kierowca ciężarówki. Miał swoje powody. „Jakie?” – pyta syn Michael. „Miałem powody” – powtarza Hawk i wierzymy, że miał! Teraz w połowie roku szkolnego zgarnia jak gdyby nigdy nic pierworodnego i wciska do osiemnastokołowca. Ruszają w drogę przez przepiękne Monument Valley. Przepiękne powiadam i jest to jeden z aspektów, który potrafi podnieść ocenę, bo patrząc na te widoki, a później w okno na buchający dymem komin w kamienicy obok… Ech, wiecie o co chodzi.
Over the top to kino drogi, gdzie mężczyzna będzie musiał nauczyć się być ojcem, a dzieciak nauczy się najważniejszych dla swojego wieku umiejętności, czyli prowadzenia ciężarówki i siłowania na rękę. Ten czas w drodze do szpitala, gdzie leży chora matka i żona, obaj poświęcą na „dotarcie się”, a w zasadzie poznanie na nowo. W ślad za parą ojciec-syn rusza przebogaty dziadek, który nie może przeboleć numeru sprzed 10 lat, jaki wywinął zięciu. I ja to rozumiem.
Po drodze spotka ich kilka przygód i trzeba od razu wspomnieć o głównym, hmm, motywie napędzającym wydarzenia. To arm wrestling, coś, czym para się Hawk w przerwie na siku i hamburgera. Ćwiczy wszędzie gdzie się da. Zamontował sobie nawet małego gryfa w kokpicie i napieprza prawą łapę, bo o nią przed wszystkim tu chodzi. Cel jest jeden – dojechać na zawody w Las Vegas i niech bicepsy pękają. Nagrodą będzie… nie napiszę, bo to wzruszające jest.
Kult i tyle, a film broni się wyśmienicie po latach: Sly jest pierwszorzędny i ciężarówka Hawka z jastrzębiem na masce, która wyjechała z Millerowego Wojownika Szos, też niczego sobie. Akcja wartka, bicepsy pękają (już drugi raz w tej recenzji!), pot i krew tryskają, tylko dzieciak posypał cały klimat ze swoją infantylnie prowadzoną rolą. Golan na małoletnich aktorach zna się tutaj tyle, co na sadzeniu dębów. Szkoda, bo Michaela jest tu całkiem sporo. Oczywiście wygląda słodko i zapewne zdobił niejedna okładkę Bravo, Popcornu, ale gdy już przyszło do wypowiadania kwestii lub scen pełnych wzruszenia, to żenada.
Na szczęście kult i tak sobie radzi, w radiu pobrzmiewają znane kawałki (nawet Frank Stallone sobie zaśpiewał), za oknami na przemian wschody i zachody, twarze tryskają testosteronem, ulice jakieś takie znajome, chociaż daleko to jak diabli od Polski, a na zawodach arm wrestlingu w Vegas wszyscy wyglądają jak Hulk Hogan w swoim najznamienitszym okresie (oprócz Hawka, bo tutaj wiadomo. Siła i spokój sokoła).
I chociaż oglądałem Over the top po raz pierwszy, czułem jakbym widział go już niejeden raz.
Za seans ślę podziękowania dla Showmax. Film możecie zobaczyć w ofercie platformy