Czasami jeden filmowiec potrafi zrobić więcej dla turystyki swojego kraju, niż folder pozostawiony w punkcie informacyjnym. Bill Forsyth nakręcił w 1983 roku Local hero jako pochwałę uroków dnia codziennego. To również przepiękny wgląd w życie bez pośpiechu, zgiełku czy liczenia minut od – do. Wakacyjny klimat i portret człowieka pracującego.
Knox Oil Company, konsorcjum o zasięgu międzynarodowym, które potrafi trzasnąć setki milionów dolarów na przebudowę regionu, jest wyraźnie zainteresowane pewnym nadbrzeżem w Szkocji, a konkretnie malutką mieścinką, która leży rozłożona w zakolu zatoki. W myśl rozwoju, zarząd podjął decyzję, by wykupić wszystkie posesje, firmy, bary, sklepy, kościół i zbudować tam przyczółek (ogromny) pod swoje kolejne rafinerie. To dość strategicznie położone miejsce, bo rozbijają się tam fale z każdego krańca świata.
Na miejsce zostaje wysłany MacIntyre (Peter Riegert), pracownik wyższego szczebla, korposzycha (no może raczej szyszka). Zostaje wysłany nie dlatego, że ma jakieś szczególne ku temu predyspozycje. Ot, komuś w zarządzie wydawało się, że MacIntyre jest Szkotem, bo ma takie nazwisko. Korpoignorancja i typowe podejście do pracownika jako człowieka. Mac ma korzenie węgierskie i ze Szkocją nie miał do tej pory nic wspólnego. Nie jest to szczególnie ważne dla fabuły, ale pokazuje mniej więcej, w jakim stylu twórca będzie przedstawiał kolejne sytuacje budowane w większości na naturalnym, wynikającym z chwili komizmie. Mac rozpoczyna negocjacje z mieszkańcami i wszyscy patrzą na niego jak na milion dolarów uciekając myślami do fortuny, którą zarobią. Cieszą się! Cieszą się, bo wolą oddać przepiękny krajobraz, sielskie życie za zgiełk wielkich miast i przepastne lokaty. Stop! Z jednym mieszkańcem jest problem…
To ciekawe jak Bill Forsyth rozłożył perspektywę na dwie strony przy postrzeganiu tego samego miejsca. W momencie, gdy wjeżdżamy na szkockie pustkowia z dwójką bohaterów (Mac dostał do pomocy młodego poliglotę, również z korporacji), nie możemy nadziwić się pięknu scenerii. To miejsce, gdzie ktoś wylał cement na wąską samochodową dróżkę i uciekł szybko nie chcąc zakłócać spokoju tej krainy. Pierwszy kontakt z nadbrzeżnym miasteczkiem, gdzie ludzie mają po kilka zawodów (bo mieszkańców jest tak mało) stawia naszego bohatera na tym samym miejscu, w którym był doktor Fleischman w serialu Przystanek Alaska. Kilka domków, klify, kościółek działają niezwykle magnetycznie. Mac mówi w pewnym momencie: „Czuję się, jakbym tu był od zawsze”. Dokładnie tak jest z tym filmem.
Natomiast z drugiej strony są rdzenni mieszkańcy, tak uroczy w swoim snuciu planów, co też będą robić z milionami, które przecież zaraz mają dostać! Chcą się wyrwać, zakosztować inności, być może tempa, przyspieszonego bicia serca.
Forsyth jest gdzieś po środku. Nie krytykuje mieszczuchów, wyboru ścieżki rozwoju osobistego, poświęcenia się dla korporacji. Pokazuje kilka miejsc, zawiązuje akcję wokół mieścinki i pozostawia na finał samemu sobie. Już kilka minut po seansie zatęsknisz za wszystkimi bohaterami i uliczkami, którymi przez ostatnie dwie godziny przechadzałeś się w tak leniwym tempie.
Local Hero to urzekająca i inteligentna historia, przepięknie sfotografowana. I nie piszę tu tylko o krajobrazie, który jest jak samograj, bo pewnie wystarczyłoby cyknąć zdjęcie telefonem i wrzucić na duży ekran. Piszę o całej pracy Chrisa Mengesa, który kilka lat później zgarnął statuetkę Oscara za The Killing Fields i kolejnego za Misję. Polarne zorze, nocne ujęcia samotnego człowieka, który może z widoczną melancholią wpatrywać się w nieboskłon, morską otchłań, w końcu w oblicze drugiej osoby.
Zagrało tu wszystko, zaczynając od scenariusza, gdzie każda postać zyskała serce i duszę. Po filmie wiesz z kim mógłbyś się napić, do kogo się przysiąść i pogadać, a do kogo wstąpić po świeże ryby. Całość zilustrowana jest muzyką, którą specjalnie do filmu skomponował Mark Knopfler. Ścieżka dźwiękowa dodaje całości takiego luzu i klimatu, że nie raz głęboko westchniesz. Świetnie spisała się obsada. Peter Riegert (tu w roli Maca) to przede wszystkim aktor komediowy. Tutaj swoje emploi trzyma głęboko za pazuchą prezentując raczej oszczędną pozę, a komizm wynika z sytuacji. Mocarny jest Burt Lancaster, prezes Knox Oil Company, dla którego rozwój firmy jest ważny, ale wpatrywanie się w gwiazdy chyba ważniejsze.
Łapcie ten film i oglądajcie. Jest idealny na każdy dzień. Optymistyczny, ciepły, ale nie rozgotowany. Uderzy szczególnie mocno, gdy siedzicie za długo w jednym miejscu. Nostalgiczny, ale podnoszący na duchu. W finale natomiast sprawi, że spojrzycie przez okno gotowi pojechać… gdziekolwiek.