Zaczyna się wyjątkowo sugestywnie, chociaż jak najbardziej w stylu Samuela Fullera. Kelly (Constance Towers), prostytutka z ogoloną przez alfonsa głową okłada butem swojego „opiekuna”. Dosłownie. Ma o tyle sporo szczęścia, że typ jest pijany w sztok. Zatacza się pod uderzeniami, leci na meble, dostaje z syfonu, mamrocze, aż w końcu rozkłada się jak długi. Wszystko jest kręcone z różnych, dość karkołomnych ujęć, przy szybkim montażu. Miarka się przebrała, a Kelly to uczciwa dziewucha, tylko dostała za szybko w dupę od życia. Zgarnia zaległą wypłatę, dokładnie tyle ile jej się należy, rozrzucając resztę banknotów po pokoju. Nie żegna się i ucieka obierając za kierunek ciche i spokojne miasteczko.
Tak się rozpoczyna pulpowa historia wyreżyserowana, napisana i wyprodukowana przez Samuela Fullera, mistrza we wciskaniu kija w dystyngowaną amerykańską publiczność. Szczególnie w tą, która ceni sobie górnolotne hasła o przyzwoitości, a jest zakłamana i z klapkami na oczach brnie przez życie w przeświadczeniu, że białe jest białe, a czarne zawsze czarne.
Kelly od momentu wyjścia z autobusu zwraca na siebie uwagę Wysoka, śliczna nie pozostaje obojętna ani gliniarzowi, który pilnuje porządku w okolicy, ani mieszkańcom, ani ostatecznie Grantowi (Michael Dante), który niczym książę na białym koniu pragnie z nią stanąć na ślubnym kobiercu. Grant to pierwsza partia w mieście. Mężczyzna bez skazy, filantrop, człowiek obyty, podróżujący często po Europie. W końcu to potomek założyciela miasta…
Fuller nakręcił mięsistą i odważną fabułę o potarganej przez życie prostytutce, która w nowym mieście zatrudnia się jako pomoc na oddziale dla dzieci ze schorzeniami ortopedycznymi. Trzeba przyznać, że twórca niezwykle sprawnie wyciąga na zewnątrz małomiasteczkowe brudy. A wydawałoby się, że taka senna, urocza i zadbana mieścina to siedlisko aniołów. Owszem anioł jest, ale zesłał go Fuller pod postacią dziwki, która okazuje się jedynym lekiem na Wasze grzechy!
Och, jakże zniesmaczona musiała być widownia na seansach The Naked Kiss! Oto dostali na twarz nikczemny obraz moralności na poziomie szamba, stręczycielstwa, upychania trupów po szafach, w końcu zbrodni podłej, najgorszej (nawet jeżeli pokazanej w sposób delikatny, to dającej współczesnemu widzowi wyjątkowo mocny materiał dla wyobraźni). Ta do cna zepsuta społeczność, ukryta za sielskim obliczem przyjmuje w swoje progi Kelly jako wysoką blondynkę o złotym sercu (taka jest!). Ale Kelly to również niezwykle twarda (sceny otwierające to nie jedyny łomot w filmie), pewna siebie, zakochana w poezji i muzyce poważnej dziewczyna, która kopnie Cię w dupę, jeśli okażesz się szują.
Nie da się ukryć, że najlepszą stroną filmu jest mocny scenariusz (i kilka ról). O ile Constance Towers gra raczej w sposób drewniany, to nie jestem pewny, czy to nie pomysł Fullera, by w ten sposób pokazać kontrasty i „sztuczność”. Być może, jako kobieta wiadomej profesji „grała” tak długo, że wciąż nieświadomie gra swoją rolę. To widać szczególnie przy drugoplanowych postaciach, które wypadły naturalnie, jak Anthony Eisley grający gliniarza (z ciągłą marsową miną wypada nader przekonująco jako „szeryf” spięty niczym saper przed rozbrojeniem kolejnej bomby). Jeżeli chodzi o aspekt techniczny, to Fuller jest wciąż tym samym Fullerem. Jak zwykle obraz jest trochę niechlujnie pocięty, włącznie z muzyką. Tym samym stanowi doskonały przykład pracy reżysera, dla którego najważniejszy jest bezkompromisowy ton wypowiedzi i mocna treść. Tutaj doskonała i wyjątkowo gęsta. Melodramat, kicz, mocny, niecodzienny temat, jak na kino z lat 60. i w końcu ona, Kelly – ladacznica o gołębim sercu. Niegdyś puszczalska, dzisiaj obrońca uciśnionych, kobiet, dzieci…
Mocna ósemka i serce dla filmu.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Samuela Fullera”.
Czas trwania: 90 min
Gatunek: kryminał, noir, melodramat
Reżyseria: Samuel Fuller
Scenariusz: Samuel Fuller
Obsada: Constance Towers, Anthony Eisley, Michael Dante, Virginia Grey, Patsy Kelly
Zdjęcia: Stanley Cortez
Muzyka: Paul Dunlap