Z ekranizacjami prozy Kinga jest różnie. Różnie, jeżeli chodzi o efekt końcowy. W dużym skrócie można napisać, że jest tyle samo udanych, co nieudanych. Z The Mist jest o tyle specyficzna sytuacja, że całość ocenia się przez pryzmat finału. Natomiast cała akcja „do” finału zahacza o sztampę i raczej przeciętne wykonanie, chociaż zadowalające. Nad małą mieściną mają miejsce potężne wyładowania atmosferyczne. Następnego dnia o świcie mieszkańcy mogli zobaczyć pokłosie nocnej burzy. Zerwane sieci energetyczne, powyrywane drzewa, zniszczone szopy. David Drayton (Thomas Jane) wraz z synem jedzie do jedynego, większego marketu zrobić zapasy. Mijają wojskowe konwoje i nie podejrzewają nadciągającego zagrożenia. W sklepie, razem z pokaźną grupą mieszkańców zostają odcięci od zewnętrznego świata. W krótkim czasie, cały budynek zostaje spowity gęstą, nieprzebraną mgłą. I nie byłaby ona sama w sobie niebezpieczna, gdyby z mgły nie przyszło realne zagrożenie.
Frank Darabont związany od czasu Nocnej zmiany (1994) z prozą Kinga (później zekranizował Skazanych na Shawshank i Zieloną milę) tym razem zabrał się za The Mist, czyli Mgłę (która znajduje się w zbiorze opowiadań Szkieletowa załoga). Założenie fabularne jest bardzo proste. W zamkniętym supermarkecie osaczonym przez zło, w sklepowej społeczności możemy zaobserwować szereg socjologicznych odruchów. I nie jest to ani specjalnie odkrywcze, ani uwiarygodnione (potrzebnym tutaj) napięciem. Mgła wypuszcza kolejne koszmary, ludzie się bronią, boją się, skamlą o ratunek. Szaleni stają się bardzie szaleni, desperaci bardziej zdesperowani. Frajdy jest tu całkiem sporo, niekoniecznie wypływającej ze stricte horrorowej strony. Emocji niestety mało, a w zasadzie dużo „cool” sytuacji prosto z PG-13. Momenty jednak są, jak przerwana przy aplauzie widzów i bohaterów kolejna apokaliptyczna inwokacja dewotki, która po zdobyciu szacunku przerażonego audytorium została samozwańczym mesjaszem. Z jednej strony cały z nią epizod był okrutnie rozciągnięty w czasie, z drugiej to oczekiwanie na „rozwiązanie” skutecznie wynagrodzone.
To oczywiście widowisko niskobudżetowe. Sklep to niemal jedyne miejsce akcji. Nie robi wrażenia CGI, ale z efektami praktycznymi jest już przyzwoicie. Dużo lepiej jest ze sferą aktorską. Zawsze lubiłem Thomasa Jane’a i tutaj moja sympatia nie była wystawiona na próbę. Darabont zrealizował całość w klasycznym, średnim Kingowskim tonie zahaczając miejscami o ocenę niezłą. Płynąca z seansu satysfakcja była porównywalna z tą z seansu Langolierów, Maximum Overdrive i innych.
Ale zaraz, zaraz. Co się stało podczas ostatnich sekwencji? Czyżby Darabont wyszedł z planu podczas kręcenia ostatniego aktu i dokończył jakiś młodziak, który w głębokim poważaniu ma hollywoodzkie rozwiązania? Czy może jednak reżyser powiedział sobie: „Przecież nikt nie zapamięta filmu po tych akcjach w sklepie. Muszę zmienić sposób myślenia, muszę nakręcić finał tak, jak tego sam bym nie zrobił”. I dostaliśmy kompletnie zaskakujący, wywrotowy, zadający ból widzowi delikatnemu, spokojnemu, przyzwyczajonemu do czarno – białych zakończeń. W The Mist rozwiązanie przychodzi jak uderzenie kijem. Jest mocne, niespodziewane i bardzo przygnębiające. Stanowi również ważny element przy definicji procesów jakie zaszły w tym momencie w głowie protagonisty. To piekło, apokalipsa nawet nie dramat. Ten finał wygląda jak wyciągnięty z innego filmu. Wyjątkowo mocny, mroczny kontrast w odniesieniu do całego seansu. Ciary.
Film możecie obejrzeć tutaj. Za seans ślę podziękowania dla
Czas trwania: 126 min
Gatunek: horror, sci-fi
Reżyseria: Frank Darabont
Scenariusz: Frank Darabont, Stephen King (na podstawie opowiadania)
Obsada: Thomas Jane, Marcia Gay Harden, William Sadler, Toby Jones
Zdjęcia: Rohn Schmidt
Muzyka: Mark Isham