To jedna z tych przykrych sytuacji w kinematografii, gdy winą za finalny obraz nie powinniśmy obarczać reżysera (chociaż spokojnie, aż tak źle nie jest). Wszak ocena pójdzie na jego konto, ale musimy zrozumieć, że tak też się czasem dzieje w tym biznesie. Bardzo podobnie stało się przy okazji Twierdzy Michaela Manna.
Otóż Samuel Fuller kręcąc swój film Caine (tytuł miał się odwoływać do imienia głównego bohatera, w tej roli Burt Reynolds) miał za cel napiętnować ludzką chciwość, ubrać wszystko w szaty niezłej przygodówki, doprawić sensacją, a wykończyć Fullerem gorzkim i refleksyjnym. Gdzieś tam głęboko w sercu potrafię sobie wyobrazić jak ten film powinien wyglądać. W rzeczywistości wygląda średnio. Niestety na planie filmowym miał miejsce nieszczęśliwy wypadek. Jeden z kaskaderów poniósł śmierć w wyniku incydentu z rekinem. Producenci postanowili ten fakt wykorzystać do promocji filmu. Fuller stanął okoniem grożąc, że będzie domagać się usunięcia swojego nazwiska z czołówki. Nie były to już czasy, gdy Fuller pisał, kręcił i produkował, więc grozić sobie mógł, a producent i tak zrobił swoje. Nie dość, że obraz firmowany był nazwiskiem Fullera, to rekin kręcił się na wszystkich promocyjnych materiałach. Oprócz wiadomej „reklamy”, w scenach otwierających filmu została umieszczona specjalna plansza informująca o tym, że film dedykowany jest właśnie kaskaderom pracującym z rekinami). Tak rekin stał się wabikiem, głównym sloganem, a obraz opatrzono tytułem Shark! (dokładnie z wykrzyknikiem).
Mimo tych wszystkich perturbacji, Shark! jest wciąż zjadliwym, chociaż rzeczywiście średnim daniem. Główny bohater Caine trudni się szmuglowaniem broni i aktualnie dozbraja którąś ze stron w niekończących się afrykańskich konfliktach. Ale fortuna kołem się toczy i Caine po wypadku na granicy zostaje bez grosza przy duszy, z zegarkiem na ręku. Szuka szczęścia w nadmorskim mieście w Sudanie. Tam dołącza do profesora Dana Mallare’a (Barry Sullivan) i jego partnerki Anny (Silvia Pinal). Jako specjalista od silników, maszyn ciężkich etc. obiecuje pomoc (za wikt, opierunek i udziały rzecz jasna) podczas prac badawczo – głębinowych. Profesor twierdzi, że to stricte naukowa praca, ale… Caina nie da się ot tak zwieść bajaniem. Gdy tylko wyniucha prawdziwy cel wyprawy, w mig opadnie maska miłego i uroczego szelmy. Okazuje się, że nie tylko on zobaczył swoją życiową szansę.
Film zasługuje na wiele ciepłych słów, pomimo efektu końcowego, jaki po wsze czasy przyjdzie widzom oglądać. I nie chodzi tu bynajmniej o rwany montaż (po Fullerze innego spodziewać się nie można było), a o zmontowanie filmu w ten sposób, że z całości ulatnia się gdzieś dramat ludzki (na którym z pewnością zależało Fullerowi). Przeważają więc ujęcia rekina (który w sumie jest mało istotnym motywem, ot epizodem) i rzeczywiście zdjęcia podwodne są świetne. Zresztą cała praca operatora zasługuje na uznanie. Meksykanin Raúl Martínez Solares pokazał u Fullera klasę (wcześniej pracował na przykład u Buñuela przy filmie Rzeka i śmierć w 1954 roku). Sfera wizualna rzutuje więc zdecydowanie na ocenę. Ale i aktorsko Shark! wypada dobrze z brylującym Reynoldsem, którego zawadiacki uśmiech, luz i powab skradł później Harrison Ford. Całościowo mało się tu jednak klei. Dramaturgicznie jest przez cały seans niezwykle słabo. I tylko Reynolds ratuje napięcie przed upadkiem, ale to i tak głównie w scenach „akcji” i to bynajmniej nie pod wodą, a w miasteczku.
Średni film, który powinien być co najmniej dobry.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Samuela Fullera”.
Czas trwania: 92 min
Gatunek: przygodowy
Reżyseria: Samuel Fuller
Scenariusz: Samuel Fuller, Victor Canning (na motywach powieści), John T. Dugan, Ken Hughes
Obsada: Burt Reynolds, Arthur Kennedy, Barry Sullivan, Silvia Pinal, Francisco Reiguera
Zdjęcia: Raúl Martínez Solares
Muzyka: Rafael Moroyoqui