Moje ’Niedocenione’ pojawiły się już przy okazji roku 1987. Zapraszam tutaj. Natomiast dzisiaj polecam, zachęcam, a wręcz mocno namawiam na:
Ukryty wymiar (1997), reż. Paul W.S. Anderson
Najlepszy film Paula W.S. Andersona i jedyna swego czasu porządna alternatywa dla horroru sci-fi (wiecie jakiego). Byłem na tym w kinie i powiadam Wam, że diabelskie projekcje ze statku wołającego o pomoc były w cholerę intensywnym przeżyciem. Ten film mknie na autopilocie, gdzie do ataku na zmysły widza zostały zaprzęgnięte trzy rzeczy: otchłań, survival, makabra. I naprawdę nie wiem skąd te marne oceny na niektórych filmowych portalach (Rotten Tomatoes – 24/100, czy zestawienie ocen na Metacritic – 34/100). Ukryty wymiar ma doskonałą stylistykę, świetnie rozplanowany design pomieszczeń z kilkoma mocnymi, monumentalnymi nawet architektonicznymi kreatywnymi wybuchami. Cały pomysł na jątrzące się w umysłach załogi własne szaleństwo jest może oklepany, ale przy dodaniu do tego diabolicznej estetyki jest czymś z rzadka spotykanym w kosmicznej filmowej przestrzeni. Zauważyłem też, że jak horror sci-fi nie ma w obsadzie ksenomorfa, to jest mu bardzo ciężko zdobyć serce masowego widza. Ukryty wymiar nie jest łatwy w odbiorze. Dotyka po trosze piekła w każdym z nas, a wyraźny sygnał pomocy z zaginionej jednostki (na tym opiera się fabuła, a „Ukryty wymiar” to nazwa statku, który odnajduje się po 7 latach) niczym S.O.S szepczący błagalnie „Liberate me” (uwolnij mnie) brzmi jak najgorszy koszmar.
Paragraf 187 (1997), reż. Kevin Reynolds
W 1997 roku młodzi gniewni wciąż oglądali Młodych Gniewnych, w MTV wciąż puszczali Gangsta’s Paradise, a przy okazji takiej nauczycielki jak Michelle Pfeiffer każdy chciał być trochę niegrzeczny. Ale to było w 1995 roku! Kevin Reynolds nie mógł dłużej opóźniać swojej „wersji” filmu o dzieciakach z przedmieść, amerykańskich flavelli i nauczycielu z przeszłością. Tak, on znowu trafia do trudnej klasy i znowu na korytarzach są bramki z wykrywaczami metalu. Bardzo niedoceniony Paragraf 187 to historia nauczyciela wypalonego (znakomity i wyjątkowo nieskory do żartów Samuel L. Jackson). Takiego, który próbuje skleić swoje życie z porozrzucanych wspomnień, doświadczeń, przeszłości. Reynolds stworzył nieprzebranie gęstą atmosferę, która nie odpuszcza aż do przybijającego, nietypowego i kolosalnie gorzkiego finału. Ten moment, kiedy myślisz „pewnie skończy się tak jak zawsze. Karą i nauką”. Oj nie, tutaj jest niezwykle ciężko, a ty przez moment siedzisz razem z bohaterami myśląc: „Dlaczego?”. Co ciekawsze, taki finał miał większe szanse na zrobienie zamętu w głowach „gangsta” niż niejedna „pogadanka”. Byłem na tym w kinie i po finale siedziałem tak samo cicho jak reszta wytatuowanych filmowych ziomków.
Nic doustnie (1997), reż. Gary Oldman – RECENZJA TUTAJ
Jeszcze nie przebrzmiały echa (słuszne) po Trainspotting Danny’ego Boyle’a, a po cichutku, niezależnie, w iście autorskim stylu (chociaż to jego jedyny reżyserski wyskok) Gary Oldman nakręcił film o ścierwie, helenie i innych dragach. Wszystkim co można żreć, ładować, wciągać. To nie wszystko! Całość posypał rodzinną patologią, biedą, kryminałem. Ten film boli, bo od pierwszej sceny wiesz, że Nic doustnie skończyć się dobrze nie może. Nie ma tu pozytywnych bohaterów i w zasadzie nie ma pozytywnych wyborów. Opowieść przebrzmiewa jak najgorszy narkotyczny trip, po którym z obitą mordą leżysz we własnych wymiotach. A mimo to patrzysz z boku na tych meneli zafascynowany, zaintrygowany zadając sobie pytanie czy to dragi ich wykończą, policja, może przypadkowa kosa pod żebrami? Tytuł nie byłby jednak wybitny, gdyby nie Ray Winstone. I chociaż głównym bohaterem jest ktoś inny (niemniej świetny Charlie Creed-Miles i widać, że obecność Winstone’a na planie swoje zrobiła), to właśnie Ray pożarł swoją mroczną aurą cały scenariusz. Można odnieść nawet kłopotliwe wrażenie, że Winstone zbyt dobrze czuje się w swojej roli – typa, któremu wszystko przeżarło już wszystko. Oldman jako reżyser wyciągnął trochę z Kena Loacha (środowisko, klasa pracująca, zasiłki), trochę z Alana Clarke’a (przemoc, beznadzieja, defetyzm), a całość pociągnął typową brytyjską surowizną z ławek, osiedli, bloków i klatek schodowych. To strasznie przygnębiający film z wielkimi aktorskimi kreacjami.