Ib (Nicolas Bro) i Edward (Ulrich Thomsen) mają problem. I nie jest to problem szczególnie ważki, ot taki, z którym ostatecznie zmaga się każda małżeńska para. Obaj są w wieloletnich związkach, gdzie małżeńska posługa już nie funkcjonuje. Panowie są przez to ogromnie sfrustrowani, zamknięci, zgorzkniali. Mają tylko siebie, niezły fach w ręku i w gruncie rzeczy (chociaż tego po nich nie widać) są dobrze sytuowani. Chcą się rozwieść, ale po poznaniu kosztów tego dramatycznego kroku, rachunek wychodzi prosty – łatwiej (i taniej) będzie małżonki zabić. W chwili alkoholowego upojenia kontraktują killera z bloku wschodniego – Igora (w tej roli Marcin Dorociński).
Gdyby nie Marcin Dorociński, duńska komedia kryminalna najpewniej by do naszych kin nie trafiła. Nie trafiłaby również na rynek DVD, VOD etc. Przecież filmów utrzymanych w tym lekkim tonie kręci się w Europie na pęczki. Traf chciał, że tym razem w produkcji zagrał nasz rodak (i to pierwszego aktorskiego sortu), więc tytuł z marszu wkroczył na rodzime kinowe salony. I dobrze! Bardzo się z tego cieszę i oceniam występ pana Marcina jako świetny. Jest charyzmatyczny, zabawny w swoim ponurym nastawieniu do świata. Mam również nadzieję, że Dania to tylko kolejny krok do następnych filmowych rynków. Trzeba przyznać, iż cała obsada Małżeńskich porachunków spisała się wyśmienicie.
Sam film wypada nieźle, gdy precyzyjnie stąpa po napiętej linie pomiędzy komedią, a kryminałem. Wtedy rzeczywiście jest zabawnie (głównie dialogi, humor sytuacyjny i stan-upowy amerykański sznyt na szkalowanie narodowych przywar). Natomiast kryminał zawsze wybroni się sam, bo w tym przypadku stanowi tutaj wykładnię całego seansu – Igor wziął zaliczkę, zlecenie trzeba wykonać, a kolejne perturbacje to przybliżają, to odciągają go od misji.
Małżeńskie porachunki wypadają gorzej, gdy postanawiają być polskim kabaretem, a humor spada w ramiona przaśnych podśmiechujek. Wtedy też absurd staje się głównym orężem dla przedstawienia komizmu. Ale i taki styl znajdzie zapewne odbiorców. Nie zapominajmy, że to w Danii powstała seria filmów o Egonie i jego gangu Olsena, która to cieszyła się powodzeniem i u nas (to zdecydowanie nie mój typ humoru). Zresztą po reakcjach w trakcie seansu Małżeńskich porachunków, śmiem twierdzić, iż dowcip spod znaku „facet przebrał się za kobietę i ha ha ha” zawsze znajdzie zadowolonych odbiorców..
Małżeński kryzys ze zbrodnią jako receptą wypada miło, przyjemnie, nieźle. Nic więcej.
Za seans dziękuję sieci kin.