Reżyser Jean-Patrick Benes, również jako autor scenariusza (przy współpracy z Allanem Mauduitem), odniósł się w nakreślonej przez siebie przyszłości do prężnie rozwijającego się sportu – walk w klatkach. MMA i gladiatorzy są w filmie prowadzeni, sponsorowani i ulepszani przez firmy medyczne. To rozrywka dla rozjuszonej gawiedzi i miliardy wpływów dla firm specjalizujących się w napędzaniu rynku farmaceutycznego. Tutaj liczy się tylko specyfik, po którym będziesz twardszy. Będziesz kimś. Uzależniające medykamenty, fale protestujących, zamieszki i ludzie, jak króliki doświadczalne na produkcyjnych taśmach. Tak wygląda świat Arèsa.
Organizm głównego bohatera jako jedyny z rzeszy testowanych nie odrzucił nowego specyfiku, który sprawia, że „pacjent” staje się silniejszy, sprawniejszy, bardziej wytrzymały. Sam z siebie nie chciałby brnąć w coś niesprawdzonego i nie do końca przetestowanego. Jednak to biznes, a ten rządzi się swoimi prawami. Ważny jest kontrakt, sprzedaż, popyt. Odpowiednio zachęcony Arès bierze pierwszy strzał i na życzenie kontrahenta startuje w zawodach.
Zaprezentowana przyszłość jawiąca się jako dystopijne zwierciadło dzisiejszej globalnej sytuacji w Europie to zdecydowanie jeden z plusów tej skromnej produkcji. Dochodzi jeszcze spójna koncepcja i zachowana forma w oddaniu cyberpunkowej stylistyki. Ten cyberpunk to przede wszystkim wszczepy, usprawnienia zawodników (tylko na poziomie chemii), którzy nabijają kasę korporacjom. Nie mam więc nic do zarzucania estetyce, a sam pomysł na fabułę to dość sprawnie poprowadzona droga cierpiącego Arèsa (w tej roli Ola Rapace, którego mogliśmy też oglądać jako jednego z przeciwników Jamesa Bonda w Skyfall).
Jeżeli chodzi o klimat, to udało się twórcom uzyskać ponury zarys panujących w aglomeracji miejskiej warunków. Neony, cyberpunk w sercu, głowie, w pięściach. Fawele dla średniej klasy, apartamenty dla uprzywilejowanych. Niestety całość pociągnięta jest bardzo agresywnym CGI w formie kręconych na green screenie akcjach. Miałem nieodparte wrażenie, że co najmniej 80% jest zrobiona na zielonym tle.
Przyciągającym uwagę widza powinno tu być tło wydarzeń z zarysowującym się rewolucyjnym tłem. Wszak rodzina Arèsa żyje po drugiej stronie barykady (i ostatecznie główny bohater musi walczyć o ich byt). Nie czułem niestety rewolucyjnego ducha. Nie czułem tej potrzeby wolności u ludzi, którzy takimi górnolotnymi hasłami operowali. Jest to również historia potraktowana bez werwy, wydaje się, że tak potrzebnej przy (chociażby) temacie MMA i iskrzących się na ulicach społecznych wybuchach. Ten brak reżyserskiej zaciętości widać właśnie szczególnie przy filmowej esencji, czyli walkach. Na raptem kilka (co jest akurat zrozumiałe, przy długości filmu), tylko finałowa jest całkiem dobrze pokazana. Brutalna i dobrze, gwałtownie wykończona. Bardzo krótka, bo to zaledwie parę montażowych cięć, ale solidna. Reszta jest zbyt szybko zmontowana, jak gdyby choreograf wstydził się swoich pomysłów.
To krótka historyjka, w której wojownik daleki od serca ulicznych przewrotów, nie chcąc się za bardzo angażować staje się inspiracją dla milionów. Jean-Patrick Benes wiedział, że materiał na film i budżet, którym dysponuje jest skromny i zamknął swoją opowieść w 80 minutach (w 70, gdy odpuścimy sobie napisy i tytułowe plansze). Dobre i to. 6-
Za możliwość obejrzenia filmu dziękuję
Czas trwania: 80 min
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Jean-Patrick Benes
Scenariusz: Allan Mauduit, Jean-Patrick Benes
Obsada: Ola Rapace, Micha Lescot
Zdjęcia: Alex Cortés, Christophe Julien
Muzyka: Jérôme Alméras