Kiedy o ósmej rano dzielisz brudne ciuchy na kolory, w międzyczasie przygotowujesz śniadanie dla dzieciaków, sprzątasz mieszkanie i z pełną świadomością zapuszczasz Perfect Day Lou Reeda (z ironicznym i gorzkim jednocześnie uśmiechem), to wiedz, że Trainspotting 2 przypuścił na Ciebie taki atak, z którego będziesz wychodzić co najmniej kilka dni. Ale wyjdziesz z tego, zawsze wychodziłeś. Dziwiłem się jednocześnie w jaki melancholijny nastrój wpadłem obserwując powrót ćpuna do domu. „Wróciłeś tu dla nostalgii” – mówi Spud do Rentona. Miałem wrażenie, że mówi również do mnie.
„To tylko film” – ktoś napisze. „To tylko aktorzy, ktoś to napisał” – mówiła później żona, gdy zobaczyła mnie wyraźnie rozłożonego. No cóż, może dla Ciebie to tylko film, ale ja nie mogłem uciec od tego dziwnego, przejmującego stanu. Ci, dla których Trainspotting z ’96 roku był arcydziełem filmowym i pewnym zakrętem osobistym, takim warunkującym lub będącym po prostu pewnym zwierciadłem (krzywym, dosłownym lub choćby nawet odległym), przeżyją to najbardziej.
Miałem wrażenie, że Danny Boyle potraktował fabułę tylko jako pretekst do wspomnianego powrotu. W gruncie rzeczy wystarczyłoby nam przecież gdyby Renton włóczył się po dzielnicy, a my moglibyśmy razem z nim wspominać tę beztroskę włóczenia się. Boyle jednak wiedział, że powrót musi być też w miarę zjadliwy dla tych, którzy nie wchodzą tak głęboko w materię przeżycia filmowego i chcą tylko i jedynie rozrywki. Na tym polu, T2 to kino zemsty, bo o szwindlu Rentona sprzed 20 lat ciężko zapomnieć. I chociaż 16 tysięcy funtów teraz wypadałoby odebrać z należnymi odsetkami, to tak naprawdę nie o kasę tu chodzi, a o stracone 20 lat bez tej kasy. Okazja rodzi zdradę i tej zdrady nie mogą zapomnieć Sick Boy parający się obecnie prowadzeniem upadającej od 20 lat knajpy i Begbie, który ucieka z więzienia. Każdy z nich się zmienił i każdy z nich wydoroślał fizycznie. To pragnienie wyrównania rachunków to i tak czcza gadanina. Tak naprawdę już nic się nie zmieni i zapewne wtedy te 4 tys. na łebka również by nic nie zmieniło. Przykładem jest Spud, który przepuścił w mig cała kabonę na taniec ze swoją największą, jedyną wtedy miłością.
T2 jest więc jedną, wielka melancholijną nutą, gdzie co rusz dostajemy bezpośrednie lub ukryte nawiązanie do pierwszej części. To jest piękne i tak inne od wszystkich nostalgicznych filmowych powrotów. Próbujący rozwinąć skrzydła Born slippy gdzieś tam w oddali. Spojrzenia pełne zrozumienia, bez potrzeby wymiany zdań. Spud, który wychodzi z budynku i widzi początek Trainspotting, czyli siebie i Rentona gnającego na złamanie karku. Wprawdzie przebitki są podane często w bezpośredniej, filmowej aranżacji, niekiedy wspomagane przez sobowtórów młodego Rentona, czy Sick Boya, ale to tylko wzmaga poczucie rozżalenia, chęci powrotu czy przede wszystkim chęci stracenia czasu na czymś innym niż przeglądanie rachunków, czy aktualnych cen za metr kwadratowy nowego, potrzebnego mieszkania. Nie ma też w drugiej części aż tyle komizmu, który był podany jak na tacy 20 lat temu. I nic dziwnego.
A gdzież ona w tym wszystkim? Jedyna, prawdziwa przyjaciółka chłopaków z Leith? Ta, do której uciekali myślami w ’96 roku 24 godziny na dobę? Heroina jest, ale leży teraz zblazowana. Już nie jest tak ważna. Heroina się zestarzała, przyszło nowe, szybsze, skuteczniejsze i łatwiejsze do poderwania na noc. Twarde narkotyki, czyli treść całego Trainspotting poszły na bok, stały się tłem, a nie treścią. Czasem tylko przyglądają się czule bohaterom. Raz nie zawsze, co nie? A pozostałe używki? Dajmy temu spokój, proza życia.
Byłbym nieszczery, gdybym nie wspomniał o największej sile rażenia filmu. To Twój wiek. Jesteś 20 lat starszy. Starszy, brzydszy, przebiegający półmetek życia. Żal co? Chciałoby się powrócić do tych 20 lat i budzić się w południe. Po seansie Trainspotting 2, tym którym ciężko się ogarnąć i tym, którzy za ch nie mogą dojść do porozumienia z rzeczywistością, która krzyczy „Tak, to właśnie minęło 20 lat!”, polecam seans pierwszej części. Trochę pomaga. A nauka? Drogowskaz? Ciągle ten sam: „Wybierz życie” – tak bardzo nie na miejscu wtedy i dzisiaj.
Got a lust for life
Yeah, a lust for life
I got a lust for life
A lust for life
Got a lust for life
Yeah, a lust for life
I got a lust for life
Lust for life
Lust for life
Lust for life
Lust for life
Lust for life
Yeah, a lust for life
I got a lust for life
A lust for life
Got a lust for life
Yeah, a lust for life
I got a lust for life
Lust for life
Lust for life
Lust for life
Lust for life
Lust for life