Párpados azules / Błękitne powieki (2007), reż. Ernesto Contreras
Centralną częścią tego niezwykłego meksykańskiego filmu o miłości nie jest wzajemne przyciąganie, chemia iskrząca między nią a nim, ale nieiskrzenie: zawód, który sprawia druga osoba, zbyt odległa od wyobrażeń na temat tego, kim powinna być i jak być. Nie tylko nikt tu długo nie patrzy tej drugiej osobie w oczy, ale też nie ma o czym rozmawiać. Tło jest piękne, stylistycznie trochę jak z Wong Kar-waia, trochę bardziej jak z Sofii Coppoli – ale nie chce być pięknie w żaden inny sposób. Paradoksalnie za wzajemnym niedopasowaniem nie kryją się w Błękitnych powiekach różnice, ale podobieństwo. Bohaterowie, Marina i Wiktor, są jak dwie wersje tej samej, smutnej osoby. Co jest może przyczyną, a może konsekwencją ich samotności, oboje wycofani, są już trochę bez właściwości, doskonale przeciętni; nie dość ciekawi dla innych, i dla siebie samych. Debiutujący tym filmem w długim metrażu Contreras buduje kolejne obrazujące to sceny jednocześnie bezlitośnie i bardzo subtelnie: gdy podczas wspólnego pikniku ona traci zainteresowanie jego słowami, podążająca za jej dłońmi kamera skupia całą swą uwagę na nitkach wyrywanych przez dziewczynę z koca. Love story inaczej.
Yella (2007) reż. Christian Petzold
Ósmy film jednego z najciekawszych współczesnych, europejskich autorów, u nas znanego niemal wyłącznie ze swoich ostatnich produkcji, Barbary (2012) i Feniksa (2014), to autorska, swobodna trawestacja klasycznego horroru Herka Harveya Karnawał dusz (1962) – historii kobiety ginącej w wypadku samochodowym, ale nieświadomej tego, kontynuującej swą podróż w świecie, który bierze za realny, a który jest w istocie życiem po. W przeciwieństwie do filmu Harveya Yella niewiele ma wspólnego z onirycznym horrorem o zaświatach. To z jednej strony thriller o ucieczce przed niezrównoważonym, agresywnym partnerem, z drugiej subtelna historia rodzącego się uczucia, a w tym wszystkim osobna, stylowo podana opowieść o ostatniej wędrówce sumienia – w naznaczonym chłodem i martwotą, a jednak dziwnie bliskim świecie, z którego wyciekła witalność i w którym wszystko i wszyscy wydają się być odizolowani od siebie.