Fuller ponownie wraca na front, tym razem odrzucając na bok swój moralizatorski ton. Nie ma tu więc ani karcenia za uprzedzenia rasowe, wszelką niegodziwość, ludzką podłość czy wątpliwą moralność. Do tematu podchodzi na wskroś osobiście, a jego Maruderzy to hołd dla żołnierza. Już w na początku filmu daje wyraz temu, że wspomniany hołd będzie dla wiarusa niezależnie od kraju, z którego pochodzi. Dlatego właśnie w scenach otwierających kreślących wydarzenia historyczne na bazie, których Fuller oparł swoją opowieść, narrator opowiada o specjalnej (tytułowej) jednostce wymieniając z naciskiem służących tam żołnierzy: Irlandczycy, Gurkhowie, Anglicy, Sikhowie, Szkoci, Australijczycy i oczywiście jankesi. Warunkuje to styl autora filmu, gdyż nie odżegnuje się tym samym od tematu przewodniego w swojej twórczości, czyli „człowiek przede wszystkim”. Tak jak napisałem, nie idzie za tym żaden problem lub przejście z tematem do fabuły. Dla Fullera ważne jest, że żołnierz gotów jest przelać krew dla sprawy bez względu na pochodzenie.
Maruderzy Merrilla to film charakterny, z pięknymi zdjęciami Williama H. Clothiera (dwukrotnie nominowanego do Oscara za zdjęcia – do Alamo z 1960 w reżyserii Johna Wayne i cztery lata później za Jesień Cheyennów Johna Forda). Za kamerą stała więc pewna ręka. Tytułowego Merrilla, dowódcę generała Franka zagrał Jeff Chandler, uhonorowany już aktor, dla którego Maruderzy był filmem ostatnim. Zmarł tuż przed premierą.
Najważniejsze jest jednak to, że tytuł stanowi szczególny zapis działań tej jednostki, aż do starcia pod Myitkyiną. Daje to solidny wgląd w kawał żołnierskiej historii opowiadając o wojennym epizodzie, o którym za często kino nie wspomina. Gros konfliktów na świecie wydaje się zawsze filmowcom atrakcyjniejsze niż działania gdzieś tam daleko w Birmie.
Fullerowi udało się tu wiele rzeczy. Obok porządnie przedstawionych scen batalistycznych (sporo zatrudnionych statystów) wszedł w struktury wojskowe głębiej dotykając w sposób przejmujący tego, jak nierzadko trudne jest wydawanie rozkazów. Fuller nie stosuje tutaj żadnych przytyków, a pokazuje tylko, jak ciężkie jest przekazanie (dla przykładu) informacji żołnierzom, którzy skończyli kampanię, by zbierali się do drogi na kolejną rzeź. Odbywa się to niestety na linii generał – dowódca – żołnierze. I to jest zawsze najbardziej deprymujące dla tego przedostatniego. Jednak jak mówi generał Merrill: Bycie dowódcą to nie tylko zadawanie bólu przeciwnikowi, ale też własnym towarzyszom broni.
Głównym przekazem seansu jest oczywiście oddanie żołnierza dla sprawy, jego odwaga, poświęcenie, czasem w momencie skrajnego wyczerpania, pomimo odniesionych wcześniej ran. Żołnierz idzie dalej. Krok za krokiem.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Samuela Fullera”.