W 2013 roku, 15 kwietnia w czasie Maratonu Bostońskiego doszło do eksplozji dwóch bomb. Zaraz przy mecie, na finał wydarzenia sportowego, ok. godz. 14:49 zginęły trzy osoby, a 264 zostały ranne. Dzień patriotów opowiada o wydarzeniach przed zamachem aż do ujęcia drugiego sprawcy, ukrywającego się pod płachtą żaglówki zaparkowanej na podmiejskim osiedlu.
Zazdroszczę amerykańskiej kinematografii twórcy pokroju Petera Berga. Gdybym był bostończykiem i mieszkał w Bostonie, ryczałbym jak bóbr w trakcie i po projekcji, zaciskał pięści, być może nawet nie siedział w trakcie seansu. Co za fachowe i oddane podejście do tematu. Do tego nad wyraz angażujące. Berg nakręcił z historii znanej, rozłożonej już przecież na części pierwsze pełną napięcia opowieść o zamachu i późniejszym pościgu za mordercami.
I co najlepsze, widać przy okazji Dnia patriotów znamienny przykład twórcy, który się rozwija. Owszem, Królestwo Berga z 2007 roku był filmem świetnym, Hancock – niezłym, z bardzo dobrym scenariuszem. Na zeszłorocznym Deepwater Horizon również bawiłem się dobrze. Natomiast od czasu filmu Ocalony mógłbym nawet uznać Petera Berga za reżyserskie, patriotyczne ramię Ameryki. I dobrze! Autentycznie zazdroszczę tego, że w Hollywood mają człowieka od kręcenia pełnokrwistych filmów o narodowej dumie, nadziei, ze zjadliwym patosem, nie krzyczącym, a po prostu widocznym. Amerykańskiego patosu Berg bowiem się nie wstydzi, ale również nie naświetla. Patos tutaj jest widoczny nie bardziej niż możemy go sobie wyobrazić przed seansem. Amerykańskie flagi na przedmieściach, na samochodach, na obliczach.
Tutaj udała się więc twórcy Ocalonego rzecz wybitna. Pomimo że znałem „finał” braci Dżochara i Tamerlana Carnajewów, to do samego końca twórca utrzymał mnie w napięciu. Więcej! Jako widz kibicowałem gliniarzom i byłem jak ten facet w jednej scenie, który chciał wyskoczyć z domu na piżamie i pomóc policjantom. To bez wątpienia przykład hołdu oddanego mieszkańcom i służbom mundurowym przede wszystkim. Jednocześnie hołd dla miasta, które zostało dotknięte tragedią. Mocne, twarde kino z policjantami w głównej roli, którzy wiedzieli, że nie ma spania, odpoczynku, powrotu do domu. Ani dzisiaj, ani jutro. Byli na służbie tak długo, dopóki sprawcy nie zostali ujęci.
Dzień patriotów ma znakomite tempo, bez chwili wytchnienia ze strzelaniną, przy której Michael Mann wstałby i bił gromkie brawa. Fragment, gdy doszło do bezpośredniego starcia pomiędzy Carnajewami, a policjantami z Bostonu jest nakręcony na tip top i dowodzi temu, że Berg powinien kręcić więcej scen z zadymą w aglomeracjach miejskich.
Przy tych wszystkich ochach i achach nie mogę zapomnieć o obsadzie i sercu jakie widać i ich grze. Ponadto zostali dobrani idealnie do postaci, w które się wcielili (w oparciu o zdjęcia archiwalne pod koniec filmu), czyli John Goodman, Kevin Bacon, J.K. Simpson. Głównym bohaterem jest oczywiście Boston i urodzony w Bostonie Mark Wahlberg.
Wyjątkowo miłe zaskoczenie. Spodziewałem się filmu niezłego, dobrego, ale nie tak doskonale skręconego, ostrego kina policyjnego. Niestety opartego na faktach.