USA stanęło pod koniec lat 50. przed swoim największym naukowym wyzwaniem. Otóż Stany Zjednoczone zostały zobowiązane przed narodem do wyniesienia człowieka w kosmos. W ramach dążenia do postępu, by pokazać światu swoją potęgę i przede wszystkim nie okazać się w tym temacie biernym. Fakt, że Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek obleciał ziemską orbitę wcale nie zwolniło podboju. Po pierwszym bowiem osiągniętym celu, pojawił się kolejny i kolejny. Pieniądze nie grały roli, liczył się tylko efekt, a presja była w tym temacie ogromna. Zaangażowanie struktur państwa i samej agencji kosmicznej NASA było niewyobrażalne. Wdrażane zostały nowe technologie, nowa matematyka, najlepsi naukowcy i w końcu oni – obliczeniowcy, w tym trzy główne bohaterki dramatu, Afroamerykanki, które ze swoją wiedzą trafiły dodatkowo na trudny okres w historii Ameryki, gdzie segregacja rasowa wciąż była na porządku dziennym
To dwie historie zespolone zgrabnie w jedną opowieść o dążeniu do gwiazd. Przez to więc, przez sam temat traktujący o teoriach, przełamywaniu barier, fabułę można odczytać jako metaforę. NASA próbuje podbić kosmos, a zatrudnione czarnoskóre panie od obliczeń próbują podbić korytarze, biura, sale, by w końcu dojść do głosu przy najważniejszych kwestiach związanych z kolejną próbą wystrzelenia następnej rakiety.
Dla trójki bohaterek to rzeczywiście walka na pełnych obrotach. To, że są geniuszami w swojej dziedzinie wydaje się nie wystarczyć. Muszą przebić się przez skostniałe umysły, nakazy, zakazy, by w końcu stanąć jak równy z równym. Na szczęście królowa nauk jest sprawiedliwa i dość szybko doceni ścisły umysł, który potrafi patrzeć dalej niż horyzont wyznaczony przez innych naukowców.
Ukryte działania są poprawne… do bólu. W lekkim i przyjemnym tonie dostajemy na twarz w ciągu całego seansu wszystkie atrybuty kojarzone z uprzedzeniami rasowymi. Nie ma tu agresywnej stylistyki i nie o szykany tu idzie. Segregacja jest tu naznaczona w delikatnym, chociaż bardzo widocznym brzmieniu. Oprócz tego, że całość ogląda się przyjemnie, obraz nie wciąga, bo nie widać najważniejszego, czyli napięcia związanego z podbojem kosmosu. Nawet finałowe „wyczekiwanie” mija raczej w spokojnej atmosferze. Najważniejsze są tu oczywiście bohaterki i można odnieść wrażenie, że reżyser Theodore Melfi (debiutujący w 2014 roku filmem Mów mi Vincent) chciał je pozostawić na pierwszym planie, pozostawiając wydarzenia historyczne na solidnym, lecz dalszym miejscu. To co jeszcze doskwiera, to wiele naciąganych, zrealizowanych z delikatną obyczajową nutą fragmentów. Napisałbym nawet nutą komediową, która jest wyraźną oznaką satyrycznego zacięcia Melfiego.
Za lekki na swój temat, za infantylny na poważne przesłanie, z osobliwie przeprowadzonym castingiem (Kirsten Dunst pasowała jak kwiatek do kożucha, a Jim Parsons zagrał naukowca, po 10 sezonach sitcomu The Big Bang Theory, gdzie grał naukowca), czasem fałszywy, wciąż niezły, na pewno nie Oscarowy.
Czas trwania: 127 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Theodore Melfi
Scenariusz: Allison Schroeder, Theodore Melfi, Margot Lee Shetterly
Obsada: Taraji P. Henson, Octavia Spencer, Kirsten Dunst, Mahershala Ali, Jim Parsons
Zdjęcia: Mandy Walker
Muzyka: Benjamin Wallfisch, Pharrell Williams, Hans Zimmer