Nocny klub w Los Angeles. Kolejna noc i kolejny występ striptizerki o pseudonimie ’Sugar Torch’. Tuż po nim dziewczyna zostaje napadnięta we własnej przebieralni. Udaje się jej w ostatniej chwili zbiec i na wpół rozebrana pędzi zatłoczonymi ulicami Miasta Aniołów. Niesiona blaskiem neonów w tempie narzuconym przez jazzowy podkład dostaje strzał w plecy na środku jezdni. Na ziemię spadł kolejny anioł. Do sprawy zostają przydzieleni detektywi – Japończyk Joe Kojaku (debiutujący w tej roli James Shigeta. Widzom znany z filmu Szklana Pułapka, w którym to wcielił się w rolę prezesa Nakatomi Trading) i Amerykanin Charlie Bancroft (Glenn Corbett).
Joe jest wykształconym, przystojnym gliniarzem o artystycznej duszy. Charlie to detektyw do rany przyłóż, wygląda jak filmowy amant, jest powszechnie lubiany i szanowany. To weterani wojny w Korei, przyjaciele, partnerzy od lat. „Małe Tokio” – dzielnica, w której rozgrywa się akcja, to ich teren. Znają go jak własną kieszeń. Tu podrywają dziewczyny, tu wspólnie ćwiczą Kendo. Tutaj mają przyjaciół wśród lokalnej społeczności, kontakt na każdym rogu, znajomego w każdej bramie. Wygląda to w praktyce tak, że każde drzwi stoją przed nimi otworem. I od początku seansu raczej nie sprawiają wrażenia, by sprawa zabójstwa miała się przedłużyć.
Kryminalna część filmu (wydawałoby się, że główna) i prowadzone śledztwo aż do finału są delikatnie przesuwane przez twórcę na boczny tor. Tak więc to, co dość szybko stało się główną osią fabuły – morderstwo, stało się tłem. Na pierwszy plan zostały wysunięte sprawy, które w tym filmie Fuller uznał za ważniejsze. Głównym tematem staje się miłosny trójkąt. Do gry wkracza Chris (Victoria Shaw), świadek i utalentowana rysowniczka. O jej względy zaczynają zabiegać Joe i Charlie. Artystowska dusza Chris nie ma wątpliwości kogo wybrać. Na szali zostaje postawiona długoletnia przyjaźń mężczyzn, a gdy w grę wchodzi zazdrość pojawia się dodatkowo wątek z zawiścią na tle rasowym.
Samuel Fuller wykorzystał konwencję kina noir, by boleśnie ukłuć część amerykańskiego społeczeństwa. Spróbował więc po raz kolejny obalić stereotypy i ograniczenia, krzyknąć: „Bywa i tak!”. W latach 50. było w Stanach Zjednoczonych szykan na tle rasowym co nie miara. Obraz Fullera przedstawiał sceny, które nijak nie pasowały do stereotypów, które ugrzęzły swego czasu w umysłach białej części społeczeństwa. Jednak najlepsze jest to, że Fuller w sposób całkowicie naturalny przedstawia filmowy trójkąt. Nie ma tu mowy o żadnym epatowaniu niskimi filmowymi pobudkami, by wstrząsnąć publicznością (która z założenia marketingu wypuszczającego promocyjny plakat miała być zapewne wstrząśnięta). Innymi słowy Fuller mówi: „To się po prostu dzieje. Czasem jako biała dziewczyna zakochasz się w chłopcu z Azji. I już.”. To co dla Fullera było normalne, dla części widowni zapewne obrazoburcze. I dobrze! Taki jest Fuller, twardy, bezkompromisowy, wyciągający to co ludzie chcieli ukryć, o czymś nie mówić. Ten filmowy twórca nie ma w swoim słowniku słów i zwrotów: „tabu”, „nie wypada”, „to niepotrzebne”. Ta płynnie przechodząca konwencja z czarnego kryminału w poruszające love story jest najlepszym co mogło spotkać ten tytuł. Przypatrując się losom głównych bohaterów nie zwracamy zbytnio uwagi na karczemny warsztat Samuela Fullera, szybki, niewprawny montaż, niedograne czy urwane nawet ujęcia. Najważniejsza jest tu historia opowiedziana w bardzo współczesny sposób.
Śledztwo będzie dokończone, ktoś poczuje się porzucony, ktoś znajdzie swoją drugą połówkę, a ktoś będzie płakać i poczuje się zdradzony. U Fullera zawsze będzie to człowiek, bez względu na swoją rasę.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Samuela Fullera”.
Czas trwania: 82 min
Gatunek: Kryminał, Noir
Reżyseria: Samuel Fuller
Scenariusz: Samuel Fuller
Obsada: Victoria Shaw, Glenn Corbett, James Shigeta, Anna Lee
Zdjęcia: Sam Leavitt
Muzyka: Harry Sukman