Kenneth Lonergan, jeden z tych twórców-wrażliwców stworzył dzieło doskonałe i jednocześnie wymykające się z szablonu, w którym chcielibyście widzieć dramat o stracie i radzeniu sobie z traumą. Film jest przez to niezwykle życiowy, bo przede wszystkim gorzki i prawdziwy. W miarę szybko zdajemy sobie również sprawę, że nikt i nic nie zmieni aktualnego stanu rzeczy, a jakiekolwiek padające słowa otuchy (chociaż jest ich jak na lekarstwo) nie mają znaczenia. Z takich przeżyć się nie wychodzi.
Głównym bohaterem jest Lee Chandler (fantastyczny Casey Affleck), dozorca opiekujący się kilkoma budynkami i „przypadłościami”, które dotykają każde mieszkanie. Zalania, śmieci, prąd, hydraulika. Zajęć ma dużo i im więcej tym lepiej. Byle tylko nie wrócić myślami do…
Ale spraw, którymi przyjdzie mu się zająć, dojdzie jeszcze więcej. Musi wrócić do miejsca, z którego uciekł tak daleko. Umiera jego brat, a Lee zostaje dysponentem majątku i ma zostać prawnym opiekunem 16-letniego bratanka (fenomenalny Lucas Hedges).
Manchester by the sea posiada niewyobrażalny ładunek emocji, którego nie byłem w stanie sobie wyobrazić przed seansem. Jednak co ciekawe samej eksplozji tu nie uświadczysz. Jasne, że w pewnym momencie rozdygotane nerwy puszczają i ryczysz jak bóbr cały czas wpatrując się w bohatera, na którego obliczu zmiany nie uświadczysz. Lee jest jak wypalona ziemia. Wraca na „stare śmieci”, by pochować bliskiego, spotkać kilku znajomych, którzy przeważnie odwracają głowy nie mając pomysłu na to jak się zachować. Smutek krążący wokół bohatera jest niewyobrażalny. Wielka zasługa Caseya Afflecka, który w sposób przejmujący przedstawił jednostkę pogrążoną w apatii, która jednak musi wykonywać pewne „czynności”. Wizyta w domu pogrzebowym, kwestia spadku, ukochanej rodzinnej łodzi. Jednak ulica, domy, sąsiedztwo, wszystko to sprawia, że pęknięte serce wciąż leży w kałuży własnych łez.
Reżyser nie znęca się nad Lee, lecz również mu nie pomaga. To nie jest film – poradnik, jak radzić sobie z tragicznymi wydarzeniami. Przekaz jest jasny, że w przypadku takiej gehenny dla duszy, czas nie gra roli, bo czas umarł. Chciałbym napisać, że to „obraz radzenia sobie z traumą”, które to stwierdzenie pada często przy okazji Manchester by the sea. Jednak to samo stwierdzenie brzmi bardzo okrutnie. Lee spotyka na ulicach rodzinnego miasta ofiary przeżytego dramatu i rzeczywiście, chociaż na zewnątrz widać pewne zmiany, to w oczach wciąż goreje pustka. Zaskakujące jest to, jakie reżyser powziął środki, by pomóc nie Lee, ale nam (!) jakoś przejść przez te wydarzenia. Był tego świadomy, a dobrana klasyczna muzyka, czy leniwie prowadzona kamera z wieloma statystycznymi ujęciami zdaje się potwierdzać moje przypuszczenie. Tu nawet są fragmenty, gdy widz zostaje w pewnym miejscu, a o istotnych, dramatycznych kwestiach rozmawiają osoby tak od nas oddalone, byśmy nie mieli szans ich usłyszeć. To właśnie nasza wyobraźnia potrafi w przypadku tego seansu zrobić największe spustoszenie w głowie.
Formalnie więc fabuła krąży wokół cierpienia, które dotyka wielu osób. Co ciekawe, chociaż prawdziwym jest stwierdzenie, że dramat każdego człowieka jest sprawą indywidualną i nikt nie ma prawa oceniać rozmiaru przeżytej tragedii, ani skutków, które ta tragedia w człowieku poczyniła, to jednak poszczególne spotykane przez Lee postaci zdają się za bardzo nie przeżywać własnych bolączek (w sytuacji przebywania w pobliżu głównego bohatera). Bez patosu, wśród normalnego spokojnego życia w małym miasteczku, gdzie znają się wszyscy, próbujemy razem z Lee skonfrontować przeszłość z teraźniejszością przez subtelnie przechodzące retrospekcje. Bez łez, które już wyschły lata temu, Lee mówi: „Nie mam już nic”. I chociaż jego los na zawsze wydaje się być przypieczętowany, to gdzieś tam w finale, reżyser zdaje się mówić: „Poczekajmy jeszcze. Lee w końcu przemówi.”.
Bardzo przeżyłem ten seans.
Czas trwania: 137 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Kenneth Lonergan
Scenariusz: Kenneth Lonergan
Obsada: Casey Affleck, Kyle Chandler, C.J. Wilson, Michelle Williams, Lucas Hedges
Zdjęcia: Jody Lee Lipes
Muzyka: Lesley Barber