Bardzo się cieszę, że Rafał Christ stał się ostatnio bardziej aktywny w blogosferze. Jego działalność kulturalna datuje się oczywiście dużo, dużo wcześniej, ale ograniczając się miejscem krótkiego wstępu wypada wspomnieć chociażby o tym, gdzie Rafała możecie znaleźć i poczytać w internecie przede wszystkim teraz (czasem pooglądać!) – najczęściej spotkacie go na jego autorskim blogu Cinema Inn (zachęcam również do odwiedzenia fanpejdża strony), prowadzi konto na instagramie, możecie też zaczepić go na twitterze. Współpracuje z wieloma portalami i zapewniam, że nie ogranicza się w dzieleniu swoimi pasjami tylko do blogosfery. Na samym Cinema Inn zbiera swoje teksty dotyczące zarówno filmów, książek, jak i komiksów. Jeśli chodzi o kino nie stroni od produkcji ambitnych, ale najczęściej poszukuje rozrywki. Jak sam mówi, nie ma dla niego nic bardziej zabawnego od patrzenia, jak jakiejś młodej cizi ucinają łeb.
Rafał Christ i jego Niedocenione ’77
Kulisty piorun (1977), reż. John Flynn
Major Charles Rane wraca z wojny w Wietnamie jako bohater. Banda rzezimieszków z rodzinnego miasta ma to gdzieś i postanawia obrabować weterana. W trakcie rabunku zabijają mu żonę i dziecko, a jemu uszkadzają rękę. Z hakiem w miejscu starej kończyny i z dawnym kompanem u boku, będzie musiał stoczyć jeszcze jedną wojnę.
W główną rolę wcielił się bardzo niedoceniany William Devane. Aktora z pewnością kojarzycie z szeregu występów drugoplanowych. W Kulistym piorunie kreuje nawet jeszcze większego twardziela niż Charles Bronson we wszystkich Życzeniach śmierci razem wziętych. Nie przebiera w środkach, aby dokonać zemsty. A pomaga mu w tym Johnny, grany przez Tommy Lee Jonesa. Ten duet pokazuje jak należy spuszczać łomot. Poza tym film podejmuje ważkie społeczne kwestie, dla okresu w jakim powstawał. Mamy do czynienia z bardzo brutalnym przerabianiem traumy wojny w Wietnamie. O produkcji można mówić wiele dobrego, ale tak naprawdę, aby zachęcić do seansu, wystarczy przywołać słowa Quentina Tarantino, który nazwał ją „kopiącą tyłki nirvaną”.
Death Game, znane również pod tytułem The Seducers (1977) reż. Peter S. Traynor
Wyobraźcie sobie, że wasza żona wyjechała na weekend z dziećmi, podczas gdy wy musicie siedzieć w domu i pracować. Pierwszej nocy rozlega się pukanie do drzwi. Otwieracie, a tam stoją dwie, młode i przemoknięte od deszczu dziewczyny i proszą was o pomoc. Z każdą chwilą czują się u was coraz pewniej, aż w końcu lądujecie we trójkę w łóżku. Brzmi jak spełnienie marzeń? To dodajcie do tego, że te dwie piękności nagle zaczynają rozrabiać w waszym przybytku i was torturują. To właśnie spotyka George’a Manninga.
Opis fabuły coś wam przypomina? Bardzo słusznie. W 2015 roku można było obejrzeć remake sygnowany nazwiskiem Eli Rotha, a w główną rolę wcielił się Keanu Reeves. W trącącym nieznośnym konserwatyzmem Knock Knock zabrakło ironicznego posmaku i przełomowości, jaki swojej produkcji nadał Peter S. Traynor. Jak na swoje czasy był to film bardzo feministyczny i odważny, a także nad wyraz seksowny. Sondra Locke i Colleen Camp nawet dzisiaj potrafią rozpalić ogień w sercach męskiej części publiczności i przyprawić mężczyzn o lekki dreszczyk. Reżyser sprawnie wymieszał konwencje i poprowadził historię w taki sposób, aby na końcu zaskoczyć pointą i dać wyraz czarnemu poczuciu humoru.
Zjedzeni żywcem (1977) reż. Tobe Hooper
Rodzina będąca ucieleśnieniem amerykańskiego snu, zamierza spędzić noc w hotelu, prowadzonym przez starego Judda, w jakimś zapomnianym przez Boga miasteczku. Obok budynku znajduje się fosa, gdzie właściciel trzyma własnego krokodyla. Zwierzę nie tylko dojada resztki po gościach, ale również często karmione jest samymi gośćmi.
Tobe Hooper kojarzony jest zazwyczaj wyłącznie z Teksańską masakrą piłą mechaniczną z 1974 roku. I bardzo słusznie, bo to jego opus magnum i jeden z najlepszych horrorów, jakie kiedykolwiek powstały. Reżyser jednak nie spoczął na laurach i chociaż nigdy już nie dosięgnął poziomu swojej drugiej produkcji, warto pamiętać też o kilku innych jego dziełach. Zjedzeni żywcem zostało wydane w trzy lata po Teksańskiej masakrze… i tli się tam płomień horrorowego geniuszu. Twórca nie oszczędza widza, a od razu pozwala mu wejść w szaleństwo oraz ludzkie bagno. Każe mu w tym pływać do samego końca, nie dając nawet chwili na zaczerpnięcie oddechu. Tylko dla widzów o mocnych nerwach!