Gry wideo i X muza niczym jakaś kosmiczna katastrofa od lat splecione są w tańcu zniszczenia. Dumny król gatunku, Uwe Boll zakończył karierę, więc powstała próżnia, a że natura tej nie znosi to zacznie powstawać nowa fala filmów bazujących na popularnych grach. Assasin’s Creed jest tak jakby jaskółką zwiastującą ten nowy rozdział w dotychczasowych tragikomicznych próbach łączenia obu mediów. Niestety, drodzy gracze, drodzy kinomaniacy: efekt nie jest powalający. Assasin’s Creed czerpie ze wszystkich najgorszych zagrywek, jakie przez lata stosowano w filmowych adaptacjach gier.
Mając w pamięci świetnego Makbeta w reżyserii Justina Kurzela z 2015 roku z udziałem zarówno Michaela Fassbendera jak i Marion Cotillard miałem nadzieję. Mówiłem, sam do siebie „będzie ok, może nie będzie to arcydzieło, ale może ktoś w końcu zrobi lepszą adaptację gry niż Silent Hill”. Moja nadzieja umarła po obejrzeniu wywiadu z odtwórcą głównej roli na krótko przed wybraniem się na Assasin’s Creed do kina. Fassbender, który wydaje się sympatycznym człowiekiem i całkiem niezłym aktorem miotał się przy odpowiedzi na najprostsze pytania dziennikarki. Nie patrzył jej w oczy przy odpowiedziach, jego mowa ciała sygnalizowała, że coś jest bardzo nie w porządku i że wcale nie ma tak naprawdę ochoty odpowiadać na pytania na temat tego filmu. Podpisał jednak kontrakt, w którym zapewne znajduje się klauzula o obowiązku promowania filmu poprzez wywiady, sesje zdjęciowe, spotkania z fanami itd. Nagle okazuje się, że nawet znani aktorzy wcale nie mają najlepszej pracy na świecie. Fakt, odpowiedni czek za udział w filmie pewnie drastycznie łagodzi wszelkie niedogodności z poczuciem wzięcia udziału w czymś, czego aktor pokroju Michaela Fassbendera będzie się wstydzić bardzo długo.
Ciężko mi nawet zacząć od tego, co poszło nie tak, tyle tego jest. Więc może przejdę przez ten bolesny proces krok po kroku, od samego początku, czyli od doboru aktorów.
Castingowym strzałem w stopę według mnie jest już obsadzenie Michaela Fassbendera w roli asasyna. Jak wspomniałem wyżej, lubię go i większość jego dokonań, ale jakoś nie pasuje mi do tej roli w żaden sposób. Może i ma całkiem niezłą muskulaturę, która jest w filmie aż nadto eksponowana, ale bije od niego pewna forma nijakości, której asasynowi nigdy bym nie przypisał. Brak mu esencjonalnej charyzmy, może szczypty mistycyzmu czy czegoś bardziej egzotycznego. Czy to w wyglądzie, zachowaniu, sposobie wysławiania się czy też w kwestii temperamentu. Podejrzewam, że o wyborze jego i Cotillard , do tego filmu zadecydowało to, że wcześniej pracowali wspólnie z reżyserem przy Makbecie. I tam i tutaj nosił szatę, machał mieczem i zabijał. Niestety, król Makbet to tchórzliwy i brutalny władca zapadający się w meandry szaleństwa swego i swojej żony a postać, która gra Fassbender w Assasin’s Creed to pustak. Naczynie. Narzędzie w rękach wielkiej korporacji, mające dać im konkretne korzyści, a nie zadawać pytania i poprzez to rozwijać swoją postać i przybliżać ją widzowi. Efekt jest taki, że nie zżyłem się i zupełnie nie obchodziła mnie żadna z dwóch (akcja filmu dzieje się na dwóch płaszczyznach czasowych) głównych postaci.
Marion Cotillard w roli Sofii wypada nijak, jednak da się ją jakoś znieść na ekranie. Przez cały seans miałem jednak nieodparte wrażenie, że aktorce zapłacono zbyt mało za udział w filmie, aby zechciała pokazać pełniejsze spektrum swoich umiejętności. Cały czas grała z jedną miną, chłodnego naukowca, który jednak nie ma w ośrodku badawczym, w którym pracuje ostatecznego zdania i ją to bardzo boli. Zżerające ambicje i chłodna relacja z ojcem – szefem, mogą poprowadzić scenariusz tylko w jedno, bardzo przewidywalne miejsce.
Głównym problemem tego filmu, jest jego chaotyczny scenariusz. Osobiście z grubsza wiem o co fabularnie chodzi w serii gier, na których oparty jest obraz Kurzela, a jednak ciężko było mi się odnaleźć w kinowej wersji tej opowieści (skądinąd mającej naprawdę spory potencjał). Pierwsza połowa filmu to seria scen mnożących niewiadome i niedająca absolutnie żadnych odpowiedzi. Moim ulubionym momentem, może nawet trochę przebijającym tzw. czwartą ścianę, jest ten, gdy główny bohater we współczesnym świecie siedzi przy stole i zadaje sobie pytanie „What the fuck is going on?”. To naprawdę podsumowuje sporą część Assasin’s Creed.
W drugiej połowie filmu podjęto co prawda pewne próby zarysowania jakiegoś spójnego świata, wspomniano o toczącej się od wieków wojnie pomiędzy zakonem Templariuszy a Asasynami, objaśniono nieco jak działa technologia Animus zdolna przenosić ludzi we wspomnienia ich przodków a nawet zaczęto łączyć wydarzenia z obu płaszczyzn czasowych. Okazało się jednak, co nie będzie wielkim zaskoczeniem, że to za mało, aby nadać Assasin’s Creed jakkolwiek zjadliwą formę dla osoby umiejącej myśleć logicznie, choćby w najmniejszym stopniu.
Oczywiście, można użyć argumentu, że to film stworzony dla fanów gry i książek z uniwersum. Jest to jak najbardziej możliwe a wręcz prawdopodobne, jednak nie świadczy to najlepiej o opinii Ubisoftu (producent gry), 20th Century Fox i innych studiów na temat fanów gry. Po najmniejszej linii oporu wzięto charakterystyczne cechy świata Asasynów takie jak parkour, ostrza wyskakujące z rękawa, zakapturzone postacie i pościg za artefaktami, które pojawiają się w filmie Kurzela na zasadzie punktów do odhaczenia. Rzeczy, bez których fan gry nie zaakceptowałby ekranizacji i bez których nie miałaby ona racji bytu nawet wśród najbardziej zagorzałych zwolenników marki.
Assasin’s Creed miał wszelkie prawo i możliwości być filmem zachwycającym od strony wizualnej. Nie stało się jednak nawet tak! Widać pewną uzasadnioną rozbieżność w kolorystyce pomiędzy akcją dziejącą się w Hiszpanii i USA, ale to trik znany już co najmniej od czasów pierwszego Matrixa. Efekty specjalne nie powalają, nie wywołują dreszczyku emocji obecnego przy chodzeniu na linie, który powinien w filmie być w moim odczuciu wszechobecny. Na obraz momentami nałożono tyle filtrów graficznych, że miałem wrażenie, iż ekran kinowy jest najzwyczajniej w świecie brudny! O znikomym efekcie głębi i braku jego wykorzystania na szerszą skalę (nie było nawet lecących sztyletów w stronę widza w zwolnionym tempie, cóż za rozczarowanie!) w technologii 3D można wspomnieć z dziennikarskiego obowiązku, bo to już właściwie przykry standard.
Pomimo tego, że pod względem filmowym rok 2017 zapowiada się naprawdę wyśmienicie, bardzo szybko doczekaliśmy się pierwszej poważnej szmiry. Korzystajcie z tej chwili, jeśli jesteście fanami złego kina, Assanin’s Creed to Wasze święto.
Szymon Szeliski
czarnadziura.weebly.com
Tutaj natomiast Szymon prezentuje tytuły na które czeka w 2017 roku.
Czas trwania: 115 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Justin Kurzel
Scenariusz: Michael Lesslie, Adam Cooper, Bill Collage, Patrick Désilets, Corey May, Jade Raymond
Obsada: Michael Fassbender, Marion Cotillard, Jeremy Irons
Zdjęcia: Adam Arkapaw
Muzyka: Jed Kurzel