15 stycznia 2009 roku po trzech minutach od startu z lotniska LaGuardia w Nowym Jorku, Airbus A320-214 uległ kolizji z lecącym kluczem ptaków. Uszkodzone zostały oba silniki i pilot musiał podjąć decyzję. Według toczącego się później śledztwa miał szansę podejść do lądowania na lotnisku Teterboro lub nawet zawrócić na LaGuardię. Jednak Sully opierając się na swoim doświadczeniu i oceniając sytuację „na oko” (jak to sam wyjaśniał śledczym) wybrał trzecią możliwość, czyli lądowanie na rzece Hudson.
Clint Eastwood w znany sobie sposób kręci film w poszanowaniu dla własnych idoli, ludzi, których autentycznie podziwia. Wyczyn kapitana Chesley’a Sullenbergera bez dwóch zdań zasługiwał na uwagę filmowców. Okazało się jednak, że nie można z rzeczonej historii (o ironio!) zrobić filmu porywającego, pomimo porywającego wyobraźnię wydarzenia. Dlaczego? Chesley Sullenberger to (według historii jego kariery, dokonań i zarysu życia prywatnego) nad wyraz spokojny i normalny facet. Niefilmowy chciałoby się napisać. Jest to poniekąd przykre, że musiałem dokonać takiej obserwacji. Zwykły człowiek, spokojny i niezwykle zrównoważony nie jest dobrym materiałem na dramat. Tom Hanks odtwarzający rolę Sully’ego nie miał więc łatwego zadania. Tu nie ma żadnej histerii, łez, krzyku. Jednak pomimo tego, że Sully był pilotem z 40-letnim stażem, pojawiły się w nim wątpliwości co do słuszności podjętej decyzji. I chociaż te wątpliwości stanowią tylko moment w filmowej historii, Tom Hanks doskonale je uchwycił.
Eastwood zdawał sobie więc sprawę, że cały trzon filmu trzeba przesunąć w kierunku samego lądowania i bohatera zbiorowego, czyli wszystkich, którzy obserwowali, pomagali i cieszyli się z wodowania, w którym nikt nie ucierpiał. O ludziach i wspólnym sukcesie opowiada Sully w mowie końcowej przed komisją do badania lotniczych kolizji. I to jest prawdziwy wyznacznik, kierunek, który obrał twórca, by sprzedać nam historię o ludziach, którzy spisali się w tej sytuacji na medal. Zaczynając od pasażerów, którzy wykazali nad wyraz spore opanowanie, przez służby ratownicze działające na rzece Hudson, po mieszkańców Nowego Jorku.
Wiele w tym filmie zagrało. Świetny był pomysł, by lądowanie na rzece Hudson pokazać z różnych perspektyw, nie tylko osób, które miały bezpośredni wpływ na dalszy przebieg wypadków. Obserwujemy więc na przykład podejście samolotu Airbus A320 i ostatni kontakt Sully’ego z kontrolerem lotu, gdy ten przerażony (lecz wciąż spokojny) wpatruje się w małe punkciki na radarze. Pracownik biura w drapaczu chmur, sternik promu na rzece, facet przejeżdżający przez most do centrum. Wszyscy oni musieli być co najmniej przerażeni, bo gdzieś z tyłu głowy mieli zapewne obraz wydarzeń z 11 września.
To skromne kino, gdzie gros budżetu było zapewne przesunięte w kierunku jak najlepszego pokazania katastrofy. Ta skromność objawia się już od początku seansu, gdy na ekranie pojawia się spokojna twarz kapitana. Dobrze, że ten film powstał. Ku pokrzepieniu serc, dla pochwały spokoju, normalności i zachowań. I nawet jeżeli rzeczywiście wielką rolę w szczęśliwym zakończeniu niedługiego lotu US Airways Flight 1549 miało doświadczenie pilota, jego ocena sytuacji, to i tak uważam, że przede wszystkim miał po prostu wielkie szczęście.
Za seans dziękuję sieci kin.
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Clint Eastwood
Scenariusz: Todd Komarnicki, Chesley Sullenberger, Jeffrey Zaslow (na podstawie wspólnej powieści Zaslowa i Sullenberga – Sully. W poszukiwaniu tego, co naprawdę ma znaczenie)
Muzyka: Christian Jacob, Tierney Sutton Band