Samozwańcza grupa rebeliantów pod przewodnictwem Jyn Erso (Felicity Jones) podejmuje się misji wykradnięcia planów Gwiazdy Śmierci. Robią to wbrew rozkazom i przyjętym ustaleniom sojuszniczym. Robią to, ponieważ zdają sobie sprawę, jaką potężną broń skonstruowało Imperium i mogą sobie w najgorszych koszmarach wyobrazić w jakim celu można jej użyć. Rogue One to epizod, osobny film, który mógłby stanowić tylko mały element w całej „star warsowej” układance. Ten element to jednocześnie hołd dla wszystkich, którzy chcą „coś zrobić” w przededniu nabierającej tempa wojennej machiny miast zamykać przed watażkami drzwi na bankietach, czy stosować coraz to bardziej wymyślne sankcje. Skład pełen wyrzutków z wymyśloną naprędce nazwą Łotr 1 wie, że tylko działanie może przynieść efekty.
Rogue One ma wszystko co najlepsze dla fana Gwiezdnych Wojen i zawiera w sobie bardzo wiele dobrego dla „szarego” widza, który Gwiezdne Wojny lubi i szanuje, ale nie celebruje każdego dnia łykiem kawy z kubka z logiem Imperium bądź rebelii. W związku z tym, mi osobiście więcej radości dało Przebudzenie Mocy, bo był to nieprzerwany ciąg spotkań ze starymi znajomymi. Mogłem przecież ponownie zobaczyć ikoniczne dla uniwersum postacie! Jednocześnie Rogue One najbardziej doceni widz, który wracał do „lektury” więcej niż kilka razy, a w szczególności do Nowej nadziei. Seans stanie się dla nich jednocześnie zachętą do ponownego odpalenia starej trylogii.
Obawiałem się, że największy ciężar Łotra zostanie położony na barkach Felicity Jones, a ta go nie uniesie. Jones rzeczywiście wypadła blado w zestawieniu z takimi aktorskimi tuzami jak Ben Mendelsohn (grający tutaj trawionego chorobliwymi ambicjami Orsona Krennica), czy z charyzmatycznym Donnie Yenem. Ten ciężar jest na szczęście dość szybko zniesiony przez wagę całej opowieści i tego ile znaczy zadanie Łotra 1 jako grupy w korelacji do całego wszechświata. Kto by więc zwracał uwagę na jednostkę, gdy liczy się wymiar sprawy i przyszłe istnienia.
Pomijając wszystkie odniesienia do tego co było, nawiązania do tego co będzie i oceniając czysto filmowo-rozrywkowe aspekty, to Rogue One jest przede wszystkim porządną rzemieślniczą robotą. Niestety również z wieloma wadami i moim głównym zarzutem – w produkcji samorodny talent reżysera ujawnił się dopiero w ostatnich aktach. Do tego czasu musiałem przymknąć oko na linearny do bólu scenariusz, który nie odstawał jakością od zręcznościowej gierki na konsole. Zostałem również zmuszony kilka razy, by machnąć ręką na pojawiających się, być może ważnych bohaterów, ale w skutecznych sposób wyrwanych z filmu podczas montażu, albo w wyniku miałkości scenariusza (cały fragment z Forestem Whitakerem, czyli Sawem Gerrerą jest co najmniej niepotrzebny).
Największe wrażenie robi finał, czyli dość długi epizod stricte wojenny zgodny z regułami walk partyzanckich. W zasadzie cała wojenna pożoga, aż do scen zamykających film jest nakreślona przez schemat doskonale sprawdzający się w kinie akcji, czyli „poświęcenia dla przyszłych istnień”. Twórcy wiedzą, że kino wojenne rządzi się specyficznymi prawami, gdzie kostucha potrafi na ślepo rozdawać swoje śmiertelne razy, więc korzystają z tego nagminnie. I dobrze! To jest przecież wojna!
Ogromny szacunek do filmu Garetha Edwardsa przychodzi po dłuższej chwili. Wtedy, kiedy zdajesz sobie sprawę jak ściśle ten film jest osadzony w uniwersum Gwiezdnych Wojen i jak mocno historia zaangażowana jest w obraz walki z reżimem (w odniesieniu i dosłownie). Przyznam, że rzeczywiście Rogue One nadrabia przy końcu, kiedy widzisz gołym okiem cały reżyserski fach w ręku wciąż młodego stażem reżysera (to jego trzeci pełnometrażowy film, po Sterefie X i Godzilli). Wykończenie całości, czyli spięcie historii tej i kolejnych przepiękną klamrą to parafka, którą z dumą można prezentować i w zasadzie dzięki niej będzie się pamiętać seans.
Wykończenie całości, czyli spięcie historii tej i kolejnych przepiękną klamrą to parafka, którą z dumą można prezentować, i w zasadzie dzięki niej będzie się pamiętać seans.
Czas trwania: 133 min
Gatunek: Sci-Fi
Reżyseria: Gareth Edwards
Scenariusz: Chris Weitz, Tony Gilroy, John Knoll, Gary Whitta, George Lucas
Obsada: Felicity Jones, Diego Luna, Donnie Yen, Forest Whitaker, Ben Mendelsohn, Jimmy Smits, Mads Mikkelsen
Zdjęcia: Greig Fraser
Muzyka: Michael Giacchino