Australijska Nowa Fala, oprócz swojego sztandarowego reprezentanta, czyli Pikniku pod wiszącą skałą Petera Weira, kryje w swoich szeregach wiele znamienitych tytułów. Nakręcony w 1978 roku, a wpisujący się w ten nurt Pieśń Jimmiego Blacksmitha Freda Schepisi to obraz niepokojący, bolesny i nie dający o sobie zapomnieć.
Jimmy (Tommy Lewis) to wściekłość całego narodu na ciemiężcę, na białego człowieka, na lata upokorzeń. To czara goryczy, która przelała się i pochłonęła kilka istnień w tym te niewinne, bo najmłodsze, niezdające sobie sprawy z istoty rzeczy. Jednak genialna w swej surowej prostocie Pieśń Jimmiego Blacksmitha w żaden sposób nie gloryfikuje głównego bohatera. Oparta na prawdziwych wydarzeniach historia Jimmiego na wpół aborygena, na wpół białego wychowanego przez katolickiego pastora to opowieść tragiczna. Jimmy Blacksmith chciał żyć uczciwie i nie można temu zaprzeczyć. Wydawało mu się, że gdy nauczył już się czytać i pisać dane mu będzie wspinać się po szczeblach kariery zawodowej. Jak już będzie ustatkowany pojmie za żonę białą kobietę, która da mu dzieci. W swoim małym domku na australijskiej prerii chciał dokonać spokojnego i dostatniego żywota. Bajka, która nigdy nie miała prawa się ziścić w tym świecie.
Upokarzany od dziecka, traktowany jak zwierzę, które nauczyło się jakimś cudem chodzić na dwóch łapach, Jimmy brnie przez trudy swojego życia i dostępuje kilku łask należnych białemu człowiekowi. Jednak to tylko iluzja. Rdzenni mieszkańcy kontynentu są tutaj przedstawieni tak samo jak kolonizatorzy. Jest zbyt późno na jakiekolwiek zmiany, a aborygeni muszą po prostu usunąć się w cień. Lata batorzenia, pojenia wódą, gwałtów zrobiły swoje. Otumanieni nie śnią o dumie. Tylko Jimmy w końcu powie dość. O ile zemsta, symboliczna i dosłowna, niezwykle brutalna jest w jakimś stopniu zrozumiała (jeżeli dopasujemy jej znaczenie do całej historii), to w żaden sposób nie mogę zaakceptować dokonanego tu aktu. To wyglądało po trosze jak krzyk zdesperowanego rzeźnika. Niestety.
Niezwykle ważny film będący rozliczeniem nie tylko z jedną historyczną kartą, konkretnym wydarzeniem (chociaż tytuł odwołuje się przede wszystkim do faktów). Rewizjonistyczne kino z antypodów, które na długo pozostanie w pamięci. Ostatecznie nie da się z niego wyciągnąć wniosków. Trzeba przełknąć, starać się zrozumieć i pojąć kolejny raz, że historia kolonizacji na przestrzeni wieków, na każdym kontynencie była oparta na tych samych krwawych podwalinach.