La La Land (2016)

Recenzja filmu "La La Land" (2016), reż. Damien Chazelle Damien Chazelle połączył w swoim najnowszym filmie La La Land miłość do muzyki, przede wszystkim jazzu (po raz kolejny po swoim Whiplash z 2014 roku), z miłością do kina. To niegasnące uczucie przewija się przez cały seans w dwójce głównych bohaterów opowieści – reprezentantach tego umiłowania.

On – Sebastian (Ryan Gosling) opowiada o początkach jazzu w noclegowni w Nowym Orleanie, zaraża swoją pasją (cały czas wspomina swoich idoli), chce otworzyć klub, gdzie będzie grana jego ukochana muzyka. Gardzi tymi, którzy przyczyniają się do jego śmierci. Niestety… sam to robi. Nienawidzi, ale robi. Gra na elektronicznym keybordzie covery A-ha aranżując Take on me na synthwarve’wową nutę. Gra do kotleta i próbuje odkładać na swoje marzenie.


Ona – Mia (Emma Stone) pracuje jako baristka w knajpce w samym sercu fabryki snów w wielkim studiu filmowym. W knajpce naprzeciwko budynku – dekoracji, gdzie kręcono sceny do Casablanki. Otacza się kinem. W mieszkaniu obwieszonym plakatami do filmów noir (na ścianie między innymi The Killers z Burtem Lancasterem i Avą Gardner) marzy, aby zostać filmową gwiazdą. Uczestniczy w setkach przesłuchań do kolejnych produkcji. Ta dwójka zapatrzona w swoje marzenia dostrzega w końcu siebie. Spotykają się, rozmawiają, nawzajem wspierają, próbują wspierać się nawzajem.

Recenzja filmu "La La Land" (2016), reż. Damien Chazelle

Musical z założenia powinien być pełen energii, ale w przypadku La La Land wspomniana energia kipi z każdej strony ekranu. Ten film żyje muzyką, kolorami i latami 50. (chociaż akcja rozgrywa się współcześnie). Już dawno nie widziałem tak optymistycznej i pełnej werwy historii. Scenariusz jest zabawny, nawet ironiczny w swoim podejściu do historii kina i autoironiczny do (mimo wszystko) skąpej filmografii Chazella (J.K. Simmons jako właściciel lokalu, który najchętniej grałby jazz „z windy” i świąteczne szlagiery z Jingle Bells na czele). La La Land jest pełne treści i miłości, a cały obraz ugina się niemal pod własnym ciężarem. Do tego wszystkiego dochodzi prywatny manifest twórcy dotyczący walki muzycznych tradycjonalistów z tym co nieuchronnie przebija się do świadomości słuchaczy. Czy „stare” ma szansę na ponowny rozkwit? Czy warto wałkować non stop dawnych muzycznych rewolucjonistów, jeżeli ludzie nie chcą ich słuchać? Chazzele udowadnia, że jeżeli masz pasję, to Cię pokochają.
Recenzja filmu "La La Land" (2016), reż. Damien Chazelle
To zdecydowanie seans do powtórzenia. Jednak filmowy twórca nie przesadził z wypełnieniem seansu rzeczami miałkimi. Tu każdy kadr potrafi zarazić optymizmem, a uśmiech nie schodzi widzowi z twarzy do samego końca. Wielka, ogromna w tym zasługa odtwórców głównych ról. Gosling jest przezabawny, a Emma Stone pożera swoim talentem od pierwszej kwestii. Jest tak naturalna, a oboje mają tyle charyzmy, że nie potrafię wyobrazić sobie innego duetu w tych rolach. Nie wiem komu należą się największe brawa. Czy wspomnianej aktorskiej parze, czy Linusowi Sandgre – operatorowi, który dał tak wspaniały obraz Los Angeles, w którym można się po raz kolejny zakochać? Czy może zacząć od braw dla autora scenariusza i reżysera w jednej osobie? Damien Chazelle pod płaszczykiem musicalu przedstawił opowieść o pragnieniach i marzeniach, które możesz spełnić poświęcając dlań wszystko. To brzmi jak pusty frazes, jednak w przypadku tego filmowego obrazu ma dość gorzki wydźwięk. Ten film dał mi ogromny ładunek emocji, od radości, wielu uśmiechów, przez wzruszenia, po zrozumienie i akceptację. Chciałbym to obejrzeć raz jeszcze.

Seans obejrzany w ramach

Camerimage 2016

9/10 - rewelacyjny

Czas trwania: 128 min
Gatunek: Musical
Reżyseria: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
Obsada: Ryan Gosling, Emma Stone, J.K. Simmons
Zdjęcia: Linus Sandgren
Muzyka: Justin Hurwitz