Historia powstania filmu Deadbeat At Dawn nadaje się sama w sobie do sfilmowania. Jim Van Bebber wygrał stypendium i dostał się w ten sposób do szkoły filmowej. Po roku mógł wziąć kredyt studencki co też niezwłocznie uczynił. Spiął się w sobie i poświęcił kolejne cztery lata na zrobienie swojego pierwszego pełnego metrażu. Kamera 16 mm, budżet w okolicach 10.000$ i wielkie serce – to wystarczyło. Jim Van Bebber oczywiście był autorem scenariusza, ale oprócz tego swój Deadbeat At Dawn wyreżyserował, zmontował i zagrał główną rolę.
Deadbeat At Dawn to opowieść bez krzty humoru, na serio do końca. W Dayton w stanie Ohio, którego włodarze miasta nigdy od tej strony nie znali, rywalizują dwa gangi – The Ravens i The Spiders. Liderem kruków jest Goose (sam Jim Van Bebber). Zaczyna się od starcia na cmentarzu, gdzie operator i jego kamera 16 mm robi cuda łapiąc w kadry pojedyncze cmentarne rzeźby. Kończy się straszną jatką. To tylko wstęp pokazujący jakimi torami podąży twórca. Tu nie będzie zmiękczania, wygładzania, odwracania obiektywu, gdy delikwent straci palce, łeb, czy jucha wyleci mu przez oczodoły.
W tym samym brudnym, nihilistycznym tonie przebiegnie cała historia Goose’a, który za namową dziewczyny będzie chciał zostawić gangsterkę. Ale jak już raz wejdziesz… Dziewczyna zostaje w brutalny sposób zamordowana, a Goose raz jeszcze musi powrócić na ścieżkę wybrukowaną ludzkimi czaszkami.
To trashowy, amatorski film akcji, którego fragmenty mogłyby być uznane za studencką etiudę, gdyby nie siła i podejście Van Bebbera do filmowania. Otóż całość wygląda jak nakręcona za drobne (z koszmarnym dźwiękiem nagrywanym bez postsynchronów, gdzie wszystko, zawsze inaczej i jednakowo źle słychać), jednak już sam styl, pomysły, czy twarda i bezkompromisowa realizacja wskazują na starego wygę, albo takiego, który pożerał kilkanaście filmów dziennie w wypożyczalni (znacie ten typ). Oczywiście żal niektórych scen, bo kilka akcji wygląda jak teledysk Sabotage Beastie Boysów (tylko, że Sabotage to zgrywa, a Deadbeat At Dawn ma być mięchem z najlepszego rzeźnickiego sortu). Nic to! Takich rzeczy jakie pokazał na swojej arenie śmierci Van Bebber nie zobaczycie nigdzie. Finałowa walka, gdzie na planie filmowym reżyser naprawdę połamał nunchaku na głowie oponenta, wskazuje na niezłomność użytych środków w celu uzyskania jak najlepszego efektu (a może ich po prostu poniosło). Natomiast przecieranie, jak ser na pizzę, po ścianie głównego bohatera przyczepionego do samochodu to widoki jakie pozostaną na zawsze w pamięci. Zaraz po tym dostajemy jeszcze doskonale skręconą walkę na śmierć i życie, agresywną niczym walki psów, gdzie szarpanie gardła pazurami wydaje się być ostatnim etapem zezwierzęcenia i jedyną szansą na przerwanie tego piekielnego pandemonium. A tych najbrutalniejszych fragmentów i tak nie wymieniłem. Ten film to kinematograficzny śmietnik, autentyczny jak ścierwo, które ładuje w siebie reżyser, gdy cierpi po stracie ukochanej (a i innych dragów sobie nie odmawia). Brudny, z obrazem na szlachetnych 16 mm z twardym przekazem i obrazem Stanów Zjednoczonych, do których za cholerę byście nie chcieli trafić. Meliny, kloszardzi, bezdomni, noże i podrzynane gardła. Gangi i historia upadłej jednostki, która ciągnie się od pokoleń (świetne sceny z ojcem Goose’a). Uwielbiam ten film za styl, pomimo tego że wygląda jak nie przetrawione rzygowiny.
Czas trwania: 80 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Jim Van Bebber
Scenariusz: Jim Van Bebber
Obsada: Jim Van Bebber, Paul Harper
Zdjęcia: Mike King
Muzyka: Ned Folkerth, Mike Pierry