

Smarzowski chciał opowiedzieć historię miłości na tle coraz to głośniejszych nacjonalistycznych okrzyków. I po prawdzie ja tu historii miłości nie widziałem. To chyba jedyna rzecz, która się reżyserowi nie udała (bardzo często do niej nawiązywał w wywiadach. „O miłości w nieludzkich czasach” jest przecież hasłem promującym na plakacie). Twórca jedynie zarysował coś na kształt uczucia, bo w żadnym przypadku uczucie nie miało szans zamienić się w miłość. Jednak to nie wina scenariusza, a tego, że jako widz nie widziałem nic innego jak powolnie wypalający się lont. Nie znając długości tego lontu siedziałem cały czas zdenerwowany, bo wiedziałem, że wybuchnąć przecież musi. Na ekranie nie pojawiają się daty, a jedynie kolejne pory roku, więc czekasz, czy to w końcu to lato, czy może dotrwają do zimy i cios przyjdzie w kolejne ciepłe dni? I szczerze powiedziawszy nie wiem jak bardzo trzeba by zepchnąć na dalszy plan wolną Ukrainę, wojnę , wjazdy rosyjskie i późniejsze niemieckie do wioski, żeby historia „miłości” chociaż trochę wyszła na plan pierwszy.

To najważniejszy polski film ostatnich lat i rzeczywiście jest tak, że może być wyciągniętą dłonią, a nie spalonym mostem.
Czas trwania: 150 min
Gatunek: Historyczny, Wojenny, Dramat
Reżyseria: Wojciech Smarzowski
Scenariusz: Wojciech Smarzowski
Obsada: Michalina Łabacz, Jacek Braciak, Arkadiusz Jakubik, Izabela Kuna
Zdjęcia: Piotr Sobociński Jr.
Muzyka: Mikołaj Trzaska