Fede Alvarez zrobił rzecz niebywałą – pomimo ogromnych wręcz dziur (to jakiś szczególny rodzaj sera), niedopowiedzeń i absurdów, włącznie z zawiązaniem głównego przebiegu wydarzeń, udało mu się stworzyć trzymającą w napięciu, wypełnioną soczystym farszem opowieść o zbrodniach. Tak, o zbrodniach, bo jest tu ich wiele i są za nie odpowiedzialne obie strony.
À propos dziur, to twórcy z pełną premedytacja zapewne umieścili akcję w Detroit. Ot tak, żeby nie trzeba było tłumaczyć zdesperowanych kroków młodocianych przestępców. Jakim bowiem trzeba być desperatem, by wbić sobie do głowy, że weteran wojny w Iraku dostający z urzędu co miesiąc pokaźną sumę (wyrok po procesie o śmiertelne potrącenie jego córki), trzyma kasę w domu? Ile jej ma? „Z 300 000 dolarów”, wspomina jeden spięty ziomek. Przypominam, że miejsce akcji to Detroit. Kiedyś samochodowe eldorado, przemysłowe oczko w głowie amerykańskich inwestorów, dzisiaj fotografowane jak Czarnobyl. Miasto zostało ujęte w ten sposób na potrzeby filmu, bo założę się, że jest tam wciąż dużo przyjemnych miejsc na randkę. Nasza nieświęta trójca ubzdurała sobie, że weteran trzyma kasę w skarpecie (albo w tym przypadku w całej garderobie ze skarpetami) i nie będzie problemu z jej znalezieniem. To opuszczona dzielnica, a żołnierz (Stephan Lang) jest ostatnim mieszkańcem na ulicy. Złodzieje muszą pamiętać, że to post apokaliptyczne Detroit, więc trzeba się spieszyć. Zaraz umrą przecież z głodu i wycieńczenia.
I w ten oto sposób można by pisać o kolejnych dziurach, o dziwnych pomysłach na przeszukiwanie domu, o zachowaniu bohaterów, ale to wszystko przestaje być ważne, gdy zatrzaskują się drzwi, a do akcji wkracza „The Blind Man”. A my? A my razem z tą nędzną trójką wstrzymujemy oddech, by napakowany od wojennych przeżyć osiłek nie usłyszał nas w korytarzu własnego domu. Co może zrobić? Wszystko, bo prawo w Stanach chroni właścicieli, a temu rezydentowi zdecydowanie źle z oczu patrzy (złe wyrażenie w przypadku niewidomego).
Ileż Alvarez ma pomysłów na zabawę w kotka i myszkę to głowa mała. Ileż tu energii i wściekłego zatykania własnych ust, żeby tylko ślepiec nie zwrócił się w naszą (ich) stronę. Bieganie, szarpanie, wycie i kolejne zamknięte drzwi, kolejne patenty (światło, brak prądu, błądzenie po omacku), no i jeszcze ten rottweiler, który temperamentem dorównuje Cujo Stephena Kinga.
Doskonałe wręcz decyzje operatora Pedro Luque’a, by zebrać w kilku momentach protagonistę i antagonistę w tym samym pomieszczeniu zaowocowało tym, że widz czuje się jak na deskach teatru. Oni stoją koło siebie! Zaraz, zaraz…. antagonistę i protagonistę? Tutaj nie ma protagonistów, bo widz zaledwie w kilku momentach kibicuje włamywaczom. „O tak, kurde. Sami się o to prosiliście!”. I chociaż reżyser próbuje zohydzić niewidomego jak tylko może (wykręcona niespodzianka wymykającą się z ram thrillera i uderzająca w drzwi z napisem horror), to i tak mamy ochotę być po jego stronie. Nieoczywiste, piękne wręcz objawienie w odwróconym home-invasion spełniło wszystkie pokładane w nim nadzieje. Jestem gotów wybaczyć nawet fakt, że pies chyba wyczuł klimat lepiej niż aktorzy. Niestety muszę przyznać, że przy takim temacie, a w szczególności przy „niespodziance” człowiek powinien zbliżyć się do zwierzęcia. Samo sprzedawanie rewelacji (nawet kilku) bez konkretnych reakcji u obu stron, budziło moje zastrzeżenia. Ale… ostatecznie mógłbym to zrzucić na karb zmęczenia jednostki. Zapewniam bowiem, że towarzystwo (całe!) przejdzie tutaj wiele.
Czas trwania: 88 min
Gatunek: Thriller, Horror
Reżyseria: Fede Alvarez
Scenariusz: Fede Alvarez, Rodo Sayagues
Obsada: Stephen Lang, Jane Levy, Dylan Minnette, Daniel Zovatto
Obsada: Stephen Lang, Jane Levy, Dylan Minnette, Daniel Zovatto
Zdjęcia: Pedro Luque
Muzyka: Roque Baños