The Larnay Institute nieopodal Poitiers istnieje naprawdę. Światowej sławy ośrodek zajmuje się niesłyszącymi (lecz nie tylko) dziećmi, opiekuje się nimi oraz edukuje. Filmowe wydarzenia oparte na faktach opowiadają o niezwykłej osobie – Marie Heurtin (Ariana Rivoire). Dziewczyna niewidoma i niesłysząca od urodzenia może stać się przykładem dla wszystkich, którzy mają czelność narzekać na swoje życiowe niedogodności, które de facto można podczepić pod kolokwialne „narzekanie”. Otóż Marie żyła w więzieniu swojego samo istnienia. Oprócz tego, że wiedziała, że żyje (prawdopodobnie), nie wiedziała nic. Nie widziała świata, nie słyszała go. Była dzika i nieposkromiona. Dotyk traktowała z nieufnością, nawet agresją. Nie miała pojęcia o istnieniu słów, ich znaczeniu. I gdyby nie upór ojca (lekarze uznali, że Marie jest upośledzona), to dziewczyna byłaby oddana do sierocińca. Tam pewnie dokończyłaby żywota w niemym, ciemnym świecie, albo zginęłaby w jakimś nieszczęśliwym wypadku (często w szale uciekała, a dla osoby niewidomej to zawsze była ruletka). Opieka siostry Margueritte (Isabelle Carré) i pobyt The Larnay Insttitute odmienił całe jej życie.
Cieszę się, że reżyser Jean-Pierre Améris nakręcił swój film oddając hołd człowiekowi, bo to właśnie człowiek (w tym przypadku siostra Margueritte) i jego upór przyniosły efekty. Marie stała się samodzielną, dobrze funkcjonującą kobietą, w pełni gotową pomagać kolejnym wychowankom instytutu. Jasne, że ośrodek powstał na bazie kongregacji i miał w swoich szeregach tylko siostry zakonne i oddanie się zakonnemu trybowi było głównym jego zadaniem, jednak ojciec Charles Chaubier de Larnay rozwinął założenie nadanych przez Boga zadań i od tej pory siostry zakonne przebywające w instytucie zajmują się głuchoniemymi i niewidomymi dziećmi.
Reżyser nie pochyla się tu bowiem w kierunku boskich emanacji i cudownych ozdrowień. To tylko upór i mozolna praca sprawiła, że Marie zaczęła samodzielnie burzyć mur, a ostatecznie wyszła z klatki, w którą wcisnął ją… stwórca. Pierwszy kontakt rozciągnął się na lata, a mimo to siostra przez cały ten czas nie odpuszczała. I nie ma wątpliwości, że w tak szczególnych przypadkach (dziewczyna głucha i niewidoma zarazem) tylko poświęcenie się jednej osoby dla osoby potrzebującej pomocy może przynieść efekty. I przyniosło.
Wzruszający obraz, po którym doceniłem tak rzadko u mnie spotykaną cechę jaką jest cierpliwość. Tutaj owa cierpliwość wyciągnięta jest rzeczywiście na wymiar niemal boski. Marie miała 14 lat, gdy trafiła do ośrodka. To znaczy, że 14 lat żyła kompletnie osamotniona (chociaż z rodzicami przy boku), którzy jednak nie znaleźli do niej klucza. Piękne, miejscami plastyczne zdjęcia Virginie Saint-Martin sprawiły, że są momenty, gdy widz czuje dokładnie to, co czuła Marie, gdy dotykając drzewo w końcu zrozumiała, że to drzewo, że nie wspina się na ów wysoki przedmiot tylko po to, by uciec. Chylę również czoła dla dwóch aktorek, które na ekranie pokazały walkę, serce, strach, a w ostateczności miłość bliźniego i coś co należy już odczytać jako… macierzyństwo. Margueritte bowiem stała się najbliższą Marii istotą. Niczym matką, która pokazała dziecku świat po raz pierwszy.
Polecam. Film będzie można zobaczyć od 21 października w kinach.
Czas trwania: 95 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Jean-Pierre Améris
Scenariusz: Philippe Blasband, Jean-Pierre Améris
Obsada: Isabelle Carré, Ariana Rivoire
Zdjęcia: Virginie Saint-Martin
Muzyka: Sonia Wieder-Atherton