Wydawało mi się, że dobrych animal horrorów w XXI wieku ze świecą można szukać. Zdarzają się wyjątki, jak recenzowany tutaj 183 metry strachu, ale za tym idzie niezły budżet i temat z góry jest skazany na sukces (rekin). Prawdziwą niespodziankę sprawił mi krokodyl i to nie byle jaki. To kolejny przykład na to z jaką uwagą trzeba się przyglądać niezależnym gatunkowym produkcjom z Australii. Greg McLean tamtejszy twórca posłużył się w tym temacie historią Sweethearta – krokodyla, który w latach 1974 – 1979 regularnie przypuszczał ataki na łodzie. Miał pięć metrów i ważył prawię tonę. Zginął w bardzo głupi jak na krokodyla sposób – utonął zaplątany w linę. Dzisiaj jest eksponatem w Muzeum i Galerii Sztuki w Darwin.
Twórca wykorzystał więc gada jako głównego drapieżnika w swoim Rogue. Jako że jest to animal horror, cały przebieg wydarzeń i finał jest zgoła inny niż w prawdziwej historii.
Grupka turystów pod opieką doświadczonej przewodniczki Kate (Radha Mitchell) wyrusza w masywnej łodzi na spływ korytem rzeki w Parku Narodowym Kakadu. Niewątpliwą atrakcją jest możliwość obserwacji słodko i słono wodnych krokodyli w ich naturalnym środowisku. Dla przewodników eskapada w poszukiwaniu krokodyli jest już rutyną. Na globtroterów czekają stałe punkty wycieczki: wypatrywanie krokodyli w miejscach gdzie mają żerowisko, dokarmianie ich i przede wszystkim podziwianie zapierających dech w piersi widoków. Cała ta krajoznawcza wycieczka okupiona jest ciągłym narzekaniem na panoszące się muchy i doskwierający upał.
Zasadami, które od lat sprawdzają się w filmach spod znaku animal horror jest użycie sprawdzonego schematu potrzasku, czyli sytuacji bez wyjścia. Ofiara (lub ofiary) muszą znajdować się w pewnym miejscu / pomieszczeniu / obiekcie, a żarłoczny potwór musi krążyć wokół nich i przypuszczać co rusz kolejne ataki. Chciałoby się napisać schemat, ale schemat ten tak doskonale sprawdza się w realizacyjnej praktyce, że naprawdę nie trzeba nic zmieniać. Tym razem „potrzaskiem” jest mała wysepka, do której z trudem dobija grupa. Wokół krąży wkurzony Sweetheart, a zbliżający się przypływ lada chwila przykryje ten ostatni przyczółek. Innymi słowy, za kilka godzin krokodyl będzie mieć nie lada ucztę.
Doświadczony już Greg McLean (Wolf Creek, Wolf Creek 2) miał przy tym tytule wiele szczęścia. Przede wszystkim dostał spory budżet, bo musicie przyznać, że 27 milionów dolarów na opowieść o krokodylu zabójcy to kasa na współczesną kinematografię niezła.. Większość z pewnością pochłonęła praca specjalistów od efektów specjalnych, których od razu przy tej okazji wypada pochwalić. CGI, które absolutnie nie kole w oczy to dzisiaj rzadkość. A trzeba zauważyć, że sprawa rozchodzi się o czasem naprawdę spory obiekt na ekranie. McLean dodatkowo pozyskał do realizacji świetną ekipę aktorską, jak Sam Worthington czy Mia Wasikowska. I chociaż były to postaci drugoplanowe, to ich obecność podziałała budująco na cały zespół.
Reżyser powielając sprawdzoną strukturę dopracował ją do perfekcji. I nie można tu się przyczepić ani do dialogów, ani do prowadzonej fabuły. De facto produkcja nie posiadająca żadnych dziur w scenariuszu może mieć odjęte punkty tylko za niektóre rzeczy, które wolałbym żeby były inaczej zrealizowane. Ale w rezultacie okazuje się, że i to jest wymóg podyktowany prawdziwą sytuacją i rzetelne przygotowanie scenariusza. Jak na przykład akcja osadzona przez gros czasu w nocy (wolałbym dzień). Ale przypływ nadchodzi właśnie pod wieczór, więc dlaczego twórcy mieliby nagiąć prawa rządzące w przyrodzie?
Jednak prawdziwy crème de la crème to finałowe starcie z naszym słodkim serduszkiem. Jest groźnie, krwawo i niebezpiecznie. Skrojony na medal animal horror dostarcza wielu wrażeń, a atmosfera smaganej żarem z nieba Australii tylko wzmaga unoszące się w powietrzu napięcie. Polecam
Czas trwania: 99 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Greg McLean
Scenariusz: Greg McLean
Obsada: Radha Mitchell, Michael Vartan, Sam Worthington, Mia Wasikowska
Zdjęcia: Will Gibson
Muzyka: François Tétaz