Niech żyje reżyser! to rodzaj manifestu zbudowanego na podstawie groteski. Ciężko zatem rozpatrywać tytuł na tym samym poziomie, co resztę obrazów Kitano. Pod względem formy są tutaj jednak zachowane ramy wyjściowe pod seans kinowy. Jest plansza z tytułem, widzimy bohatera, jest i scenariusz opowiadający o walce reżysera z twórczą niemocą, a ostatecznie widzimy napisy końcowe. A jednak mam nieodparte wrażenie, że Kitano kręcąc Niech żyje reżyser! zrobił to tylko po to, by przebić jakiś balon, ukrócić komentarze i rozbić falę krytyki. Broń boże nie chciał tej fali zatrzymać, lecz rozbić ją i skierować w inne rejony.
Główną postacią jest sam Takeshi 'Beat’ Kitano, który przechadza się po ulicach Tokio trzymając pod pachą kukłę Kitano w skali 1:1. To pierwszy przytyk w kierunku publiczności, jakoby twórca miał robić / kręcić coś wbrew swojej woli. Przenoszony z miejsca na miejsce. Raz leży i robią mu (manekinowi) rezonans magnetyczny, innym razem siedzi na ławce, by zaraz po tym podziwiać widok z mostu na rzekę.
Wszyscy dziwili się czemu reżyser nie wytwarza niczym dobra i wydajna fabryka kolejnych filmów gangsterskich. Odpowiedź na to pytanie (skądinąd nie zadane wprost) również tuta pada. Innymi słowy, przez cały seans Kitano próbuje odnieść się w swojej iluzorycznej filmowej historii do gatunków, którymi na pewno nigdy nie chciał się zajmować. Zrobił to w satyryczny sposób, bo jak inaczej niż satyrą można nazwać potyczkę Kitano z kinem w stylu Ozu przy fikcyjnym filmie pod tytułem Emerytura? Kamera przy statycznym ujęciu obserwuje siedzącą parę. W tym momencie pada pytanie zadane przez narratora: „Kto chciałby oglądać nudny film, w którym przez 30 minut pije się tylko alkohol i herbatę?” W ten, czy inny sposób twórca rozprawia się z kolejnymi gatunkami próbując udowodnić, że w żaden sposób taki rodzaj kina nie pasuje do niego.
Zatem przewrotny tytuł Niech żyje reżyser! to zbiór kilku krótkich historyjek opowiadanych z wielką samoświadomością i uzewnętrznieniem własnych twórczych słabości. Inaczej rzecz ujmując, twórca według Kitano powinien robić to co czuje, że mu wychodzi dobrze, a nie na siłę spełniać wymogi stawiane przez społeczne zapotrzebowanie. Nazwany swego czasu następcą Kurosawy z pewnością nasz bohater (bo w tym przypadku reżysera trzeba też nazwać bohaterem filmu) nie ma łatwo. Każdy jego kolejny obraz z pewnością był rozpatrywany pod kątem poszukiwania choćby znamion arcydzieła. Mogę tylko podejrzewać jak to wpływało na proces twórczy. Niech żyje reżyser!, chociaż podany w satyrycznej postaci, jest dla mnie krzykiem twórcy w kierunku wszystkich tych, którzy z pracą przy filmie nigdy nie mieli do czynienia. Ponadto jest to tytuł, który należy traktować jako coś więcej niż klasyczną fabułę reżysera. Z tego względu odradzam zabieranie się za nią bez znajomości innych filmów Kitano. Liczne odniesienia do stylu (i nakręconych wcześniej tytułów) z pewnością pomogą przy próbie bezbolesnego przejścia przez Niech żyje reżyser!.
Film obejrzałem w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Takeshiego Kitano”.
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Takeshi Kitano
Scenariusz: Takeshi Kitano
Obsada: Takeshi Kitano
Zdjęcia: Katsumi Yanagijima
Muzyka: Shinichirô Ikebe