Nawet jeżeli horror w wykonaniu Roba Zombiego da się streścić w jednym zdaniu, to i tak obcowanie z nim dostarcza wiele dzikiej radości. Dlaczego? Bo jest niezwykle agresywny w swoim podłożu i wykonaniu. Rok 1976, Halloween. Grupa protagonistów przemierza bezkresne, parszywe Stany. Te same Stany z masą szkaradnych rednecków na czele, pustynią za oknem, zdezelowaną stacją benzynową wreszcie upałem bijącym od rana do wieczora w czerep. Wpadają w sidła i to w zasadzie wystarczy za szkic scenariusza dla twórcy.
Od teraz rozpoczyna się gra w zabijanie z publiką stylizowaną na mieszkańców Luwru w siedemnastowiecznej Francji. Albo lepiej! Na mieszkańców ostatniego piętra z filmu High Rise. Pamiętacie tę zgraję zwyrodniałych delikwentów lubujących się w orgiastycznych, brutalnych przedstawieniach? To ten sam sort. Tutaj, na czele z Malcolmem McDowellem, widownia wytycza bardzo proste reguły. Jest pięciu porwanych uczestników, którzy w określonym czasie muszą odpierać ataki kolejnych zwyroli łamane przez patoli. Przeciwnicy nie atakują jednak falami, a całość jest podzielona na rozdziały i każdy kolejny świr jest po prostu następnym w kolejce bossem do przejścia. Coraz trudniejszy, coraz brutalniejszy.
Punktem wyjścia do krwawej łaźni przypieczętowanej regułami z filmu Running Man Paula Michaela Glasera jest więc „gra”. Gra okrutna, podyktowana chęcią zaspokojenia chorych żądz zdeprawowanego do cna audytorium. I nic więcej. Czy to źle? Absolutnie nie, ponieważ Rob Zombie nie zamierza wychylać się ponad to co potrafi najlepiej. W dupie więc ma zagmatwane scenariusze i od razu stawia na mocnych, twardych bohaterów. Właśnie bohaterowie i sugestywne podejście do przemocy (i kilka pobocznych, acz bardzo ważnych elementów, jak charakteryzacja czy wystrój wnętrz) stawiają tytuł tak wysoko w mojej ocenie.
31 jest filmem bardzo brutalnym i bardzo wulgarnym. Podrzynają gardła, przeżynają kończyny, patroszą, gryzą, walczą o życie. Najlepsza jest jednak sytuacja widza, który od początku widzi w bohaterach szansę! Pomimo że są postawieni w parszywej sytuacji, miałem od początku nadzieję, że żaden z nich nie odda skóry tak łatwo. I nie myliłem się! Tu nie ma akcji podyktowanej slasherowym regułom, czyli zabijaniu ofiar w kolejne, wymyślne sposoby. Rob Zombie stawia na prostotę i walkę na kurewsko mocnym poziomie. Ta grupka, która wpadła w sidła nie należy bowiem do kółka różańcowego. To banda zakapiorów (Wojciech Smarzowski piałby z zachwytu, gdyby dostał taką ekipę do filmu), która z niejednego pieca chleb jadła. Oczywiście nie są zdyscyplinowanym oddziałem do zwalczania przestępczości, ale niedużo brakuje i można by podmienić ich z oprawcami. Ci zaś (oprawcy) to jak zwykle bywa u Roba Zombiego stanowią istną menażerię. Klauni, karzeł z faszystowskim odchyleniem i kilku innych.
Krew leje się jak w dobrym punkcie krwiodawstwa, a całość wypełniają na przemian cisza (oczekiwanie) i krzyki (zabijanie). Dla mnie, chociaż to może zabrzmieć dziwnie, całość była bardzo ożywcza i świeża. Widzę, że Rob Zombie ma swój schemat i nieustannie go powiela. Robi to coraz lepiej! Na minus idą montażowe, komiksowe przejścia pomiędzy scenami i finał. Niestety właśnie za finał powinienem obniżyć ocenę na dobrą. Tak się nie wykańcza orgii. Coś tutaj powinno wystrzelić, prawda?
Czas trwania: 90 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Rob Zombie
Scenariusz: Rob Zombie
Obsada: Sheri Moon Zombie, Lawrence Hilton-Jacobs, Meg Foster, Malcolm McDowell, Richard Brake
Zdjęcia: David Daniel
Muzyka: Chris Harris, John 5, Bob Marlette, Rob Zombie