W biograficznym filmie o hip-hopowej grupie N.W.A. zagrało dokładnie wszystko, a fani gatunku (do których nie śmiem się zaliczać) dostali opowieść kompletną, w którą mogą wgryźć się bardzo głęboko i co rusz wyciągać dla siebie kolejne smaczki. To historia o chłopakach z Compton, dzielnicy w Los Angeles, gdzie oddział policji wjeżdża z taranami, a syreny i strzały słychać kilka razy w ciągu dnia i nocy. Przeważnie w nocy. To ta sama dzielnica, którą widzieliśmy w filmach Friday (1995) czy Boyz n the Hood (1991). Właśnie tutaj biletem do świata zewnętrznego okazuje się hip-hop.
I pewnie poniekąd z myślą o poprawieniu swojego statusu Dr. Dre, Eazy-E czy Ice Cube zaczęli tworzyć teksty i muzykę. Jednak de facto (według filmowej opowieści), nawet jeżeli chodziło ostatecznie o zarobek, to każdy z nich kierował się przy tworzeniu innymi pobudkami i inne pobudki pomagały w wykreowaniu i utrwaleniu statusu grupy jako prekursorów gangsta rapu.
F. Gary Gray – reżyser filmu, scenarzyści (nominowani do Oscara) oraz producenci (w tym Dr. Dre i Ice Cube) zadbali o to, by widz od początku do końca zdał sobie sprawę co stoi za prawdziwym sukcesem N.W.A. Tutaj chodziło przede wszystkim o autentyczność i szczerość przekazu tej muzyki. To nie był „produkt” skierowany bezpośrednio na sklepowe półki. Muzyka to jedno, ale na pierwszy plan bez ustanku wychodziła przemożna chęć wykrzyczenia w kierunku systemu swojego gniewu, a w szczególności w stronę municypalnych. Zyskując od FBI przydomek „The World’s Most Dangerous Group” N.W.A. nie miało zamiaru utemperować repertuaru cały czas tworząc teksty pełne nienawiści.
Straight Outta Compton to doskonale napisany scenariusz, wciągający bez reszty nawet niedzielnego słuchacza hip-hopu. I chociaż znałem przecież główny zarys historii (i losy Eazy-E), to i tak oglądałem cały dwu i półgodzinny seans z niesłabnącym zainteresowaniem. To perfekcyjnie zrealizowany dokument, gdzie kilkukrotnie myślisz: „Co za świetne i przemyślane decyzje!”. Jak chociażby angaż syna Ice Cube’a do roli własnego ojca, albo fragmenty, gdy Tupac Shakur przygotowuje się do nagrania California Love i wiele, wiele innych (chociażby pierwsze spotkanie ze Snoopem). Nie można było z drugiej strony stworzyć tego filmu inaczej niż właśnie osadzając go w sąsiedztwie muzyczno-historycznych realiach. I to jest super, bo gdy widzę jak Ice Cube ślęczy nad scenariuszem do Friday i cieszy się mając nadzieję na hit, ja już to wiem. To będzie hit.
Filmów biograficznych o muzykach powstaje wciąż bez liku. Wydaje się jednak, że Straight Outta Compton nie czekał długo w kolejce do realizacji. W głównej mierze mogło tu chodzić o regulacje prawne związane z postacią ściśle związaną z całą historią, czyli menadżerem Sugem Knightem, współwłaścicielem wytwórni płytowej Death Row, który wydaje się być najważniejszym i najmroczniejszym punktem historii zespołu i przyjaźni pomiędzy raperami. Zresztą i Knight i całe Compton było poniekąd tak ściśle wpisane w życiorysy bohaterów, że nie sposób było ot tak zrzucić tego brzemienia. To za nimi kroczyła w ważnych życiowych chwilach gangsterska przeszłość, a gniewna strona duszy rapera cały czas nie dawała im spokoju.
Świetna rzecz.
Gatunek: Dramat, Muzyczny, Biograficzny
Muzyka: Joseph Trapanese