Każdy naród ma w swojej historii epizod, który chciałby z niej wymazać. Tego się oczywiście zrobić nie da, a co więcej robić się nie powinno. O takich wydarzeniach, jak w Soldier Blue trzeba opowiadać przez wzgląd pamięć zmasakrowanych. Innymi słowy, tak zdobywano Dziki Zachód.
Szeregowiec Honus Gent (Peter Strauss) i blond włosa Kathy 'Cresta’ Maribel Lee (Candice Bergen) jako jedyni przeżywają atak Indian na konwój. Celem było przede wszystkim złoto, które miało być dostarczone do fortu. Na tym tle rozpoczyna się opowieść z odwróconymi rolami kobieta – mężczyzna. Otóż Cresta spędziła wcześniej dwa lata w obozie Indian i w tym czasie nauczyła się być zaradną i pewną siebie kobietą. To ona prowadzi ich bezpiecznie do celu. Nie da się więc ukryć, że w tym „związku” nosi spodnie. Honus to żółtodziób i idealista. Jest w ciągłym szoku, gdy widzi zawadiackie zachowanie Cresty i nie bardzo może się odnaleźć w nowej dla siebie sytuacji. A jednak mimo tych animozji, odnajdują wspólny język. Wiele tu komicznych sytuacji na tle damsko-męskich relacji. Całość jest raczej opowiadana pogodnie, nawet pomimo kilku niebezpiecznych sytuacji. Przygód mają sporo i każda z nich umacnia tylko zażyłość. Koniec końców dostajemy przyjemne love-story. Takie z pocałunkami po zmroku, rozmowami o przyszłości, obietnicami.
Reżyser filmu Ralph Nelson, który w 1970 roku był już twórcą utytułowanym ze sporym dorobkiem nie poszedł na łatwiznę. Najłatwiej bowiem byłoby opowiedzieć historię z Soldier Blue cały czas utrzymując ponury nastrój i ewentualnie mocniej nacisnąć w finale. Nelson w swoim akcie stworzenia dzieła, które szokuje po dziś dzień, był poniekąd perfidny. Opowieść z lekko romantyczno-komediową nutą poprowadził tak, że ciężar finału nie waży tonę, ale ton kilkadziesiąt. Otóż od początku wiemy, że Soldier Blue tak naprawdę opowiada o masakrze indiańskiej osady nad rzeką Sand Creek w Kolorado w 1864 roku. O tym mówi podawany opis filmu i zwiastun (ale radzę go nie oglądać). I myślisz sobie: „Ok, w finale będzie bitwa”. Jakie jeszcze obrazy może podrzucić Twoja wyobraźnia? Strzelanie, Indianie będą spadać z koni, będzie trochę krzyków. „Przecież oglądałem kilkadziesiąt westernów, więc wiem jak wygląda najazd na indiańską wioskę”. Nie wiesz, dopóki nie zobaczysz Soldier Blue. Ralph Nelson nie zatrzymał się ani o metr w pokazaniu okrucieństwa. Lepiej zniosłem kanibalistyczne, fikcyjne obrazy od Ruggero Deodato, niż to co zostało pokazane tutaj. Oczywiście mają na to wpływ wydarzenia historyczne, na których bazuje obraz. Przy ostatnich 20 minutach towarzyszył mi ciężki oddech i ze sceny na scenę gasnąca nadzieja w słuszność naszego istnienia na tej planecie.
Co ciekawe, ten lekki ton towarzyszący 2/3 filmu wcale nie kłóci się z ostatecznym odbiorem całości. Dlaczego? Mam bowiem wrażenie, że w postaci tytułowego niebieskiego żołnierza reżyser chciał pokazać gros amerykańskiego społeczeństwa. To właśnie ci, nie zdający sobie sprawy z ciemnych kart historii swoich ojców, albo ci próbujący wymazać przeszłość splamioną krwią, żyją sobie beztrosko, pełni wzniosłych ideałów. Dopiero ukazanie prawdziwej twarzy diabła miało szansę doprowadzić widza (choćby w przenośni) do takiego stanu, w jakim znalazł się ostatecznie nasz niebieski żołnierz.
Nelson musiał podejrzewać jak wpłynie jego obraz na świadomość ówczesnego widza. To właśnie na przełom lat 60. i 70. przypadła w Stanach Zjednoczonych największa fala protestów przeciwko wojnie w Wietnamie. Soldier Blue był w owym czasie pożądanym przez przeciwników konfliktu głosem i solą w oku cenzury. Jednak nawet dzisiaj film jest niezwykle ważny. A ponieważ obecnie już nikt nie ośmieli się „uciszyć” Niebieskiego żołnierza, mam życzenie, by dotarł do jak największej ilości odbiorców. Wy też powinniście go zobaczyć.
Czas trwania: 112 min
Gatunek: Western, Dramat
Reżyseria: Ralph Nelson
Scenariusz: Theodore V. Olsen (powieść), John Gay
Obsada: Candice Bergen, Peter Strauss, Donald Pleasence, John Anderson, Jorge Rivero
Muzyka: Roy Budd
Zdjęcia: Robert B. Hauser