Dwóch gości podług hasła „The World is Yours” (cytat z Człowieka z Blizną, ulubionego filmu bohaterów) wygrywa ogromny przetarg na dostarczenie amunicji do Afganistanu. Przetarg wygrali uczciwie, chociaż ceny, które zaoferowali powinny być co najmniej podejrzane. A ponieważ wojskowych oficjeli interesowała tylko cena, rzucili się łapczywie na ofertę firmy AEY Inc.
„Afgański deal”, czyli fabularny trzon Rekinów Wojny został oparty na faktach i ilustruje doskonały przykład jak można (było) sprytnie (chociaż dużą rolę odegrało tu szczęście) wbić się w przetargowy „przewód” pomiędzy Pentagonem a dostawcami broni. Efraim Diveroli (Jonah Hill) i David Packouz (Miles Teller) ogólnie rzecz biorąc nie należeli do handlowych elit, nie skończyli szkoły biznesu, a jednak dzięki naturalnemu drygowi do wciskania ściemy i liźnięciu podstaw kultury domorosłego komiwojażera udało im się prostym językiem rozmawiać z sukcesem z prostymi na ogół ludźmi. W większości przypadków mieli do czynienia z żołnierskimi trepami. Oficerowie w podeszłym wieku, którzy całe życie spędzili w koszarach szastali kasą dowództwa i interesowało ich tylko to, by mieć kontener z Glockami w bazie w tym i tym dniu. Nie chciałbym, żeby brzmiało to pejoratywnie i tym bardziej deprecjonowało osobę wojskowego, ale wiecie o co mi chodzi…
Todd Phillips, reżyser filmu, udowodnił, że potrafi nakręcić coś więcej niż kolejną odsłonę schematu buddy movie. Owszem, czasem zdarza się tutaj wybieg w kierunku gagów z paleniem jointów w tle i wynikających z tego perturbacji sytuacyjnych (Teller trochę przesadzał z epatowaniem stanu „po”, tym bardziej, że jego postać należała raczej do doświadczonych konsumentów). W Rekinach Wojny Phillips postanowił w pewien sposób coraz bardziej pochylać fabularną nić bazującą na komedii i sensacji w kierunku dramatu, który nastąpić przecież musi. Każdy posiadający wyobraźnię widz od razu wyciągnie wnioski z procederu, w który wchodzą coraz odważniej dwudziestoparolatkowie. To się kurna nie może udać. Z drugiej strony podziwiam takich „biznesmenów” za brak hamulców przy podejmowaniu decyzji. Bardzo możliwe, że za tym wszystkim stała po prostu głupota i brak umiejętności oceny ryzyka.
Rekiny Wojny ogląda się bardzo przyjemnie. Widać, że Todd Phillips, chociaż starał się jak mógł, to nie uciekł do końca od widma Wilka z Wall Street. Miałem wrażenie, iż kilka pomysłów na montaż, a nawet kilka scen było przeniesionych z filmu Martina Scorsese. Dodatkowo twórca Rekinów… niepotrzebnie skłaniał się przy realizacji do wykorzystania muzycznych szlagierów ilustrujących co bardziej epickie zwroty akcji. Wyglądało to trochę tanio, a mi niestety przypomniało seans Armageddon. Sam do końca nie wiem czemu. Być może przez swój cukierkowo-pocztówkowo-muzyczny sznyt.
Historia to jedno i z pewnością nie byłaby tak zajmująca, gdyby nie odtwórcy głównych ról. Zarówno Hill, jak i Teller przyciągali uwagę. A sam Hill wyrósł już na taką aktorską maszynę, że wzbudzał we mnie bardzo skrajne emocje, gdy tylko pojawiał się na ekranie. Od scen, kiedy mnie bawił, przechodził płynnie do momentu, gdy wkurwiał, śmieszył, czasem wzruszał. To ogromny atut stworzyć postać o tak psychotycznej skądinąd osobowości. Reasumując Rekiny Wojny to dobra filmowa rozrywka i z pewnością dobrze wydane pieniądze na kinowy seans.
Czas trwania: 114 min
Gatunek: Komedia sensacyjna
Reżyseria: Todd Phillips
Scenariusz: Stephen Chin, Todd Phillips, Guy Lawson (artykuł w Roling Stone)
Obsada: Miles Teller, Jonah Hill, Ana de Armas, Kevin Pollak, Bradley Cooper
Zdjęcia: Lawrence Sher
Muzyka: Cliff Martinez