Jest taki typ filmów, które docierają szczególnie głęboko. Powiedzieć, że dotyczą nas samych to za mało. Wiele bowiem tytułów może nas dotyczyć, ale ich ogromna wartość ujawniana zostaje dopiero poprzez ogromną świadomość twórczą reżysera. Temat przedstawiony w Kamperze łatwo spieprzyć. Twórca może zbyt szybko opowiedzieć się po jednej ze stron i dostaniemy nieobiektywny, nieprawdziwy moralitet o tym jak on lub ona dała dupy, a mógł/mogła przecież kochać. To zawsze bowiem jest Wasza wspólna sprawa i możecie być pewni, że szukanie genezy toksycznych sytuacji nic nie da. One się po prostu zaczynają pojawiać.
Tak też jest u bohaterów Kampera – z tytułowym Kamperem (Piotr Żurawski) i jego żoną Manią (Marta Nieradkiewicz). Mania jest pracowita, ułożona, ma pasje. Kocha swój ogródek na balkonie i swoje kulinarne kursy. Kamper to wieczny chłopiec w ciele dorosłego. To nie jest przytyk. Taki był i zapewne taki będzie. Pracuje jako tester gier komputerowych, jest 100% geekiem, ma w pokoju stary model Commodore i kocha swoja żonę. Kochają się, ale w małżeństwie pojawia się zakręt. Kamper nie zamierza w niego wchodzić i pozostaje Kamperem, a Mania? Mani znudziło się obcowanie z nastolatkiem i szuka kogoś w garniturze, a nie ciągle szwendającego się w szortach nastolatka. Od wyznania „Całowałam się z kimś” rozpoczyna się dramat i „skok z samolotu”. Czy zdążą otworzyć spadochron przed roztrzaskaniem się o glebę? Tam na dole jest już tylko rozwód. Do widzenia, nie znamy się, zaczynamy od nowa. Przez cały film kibicowałem, żeby jednak im się udało.
Lukasz Grzegorzek w swoim debiucie poszedł trochę inną drogą. Winą za aktualny stan rzeczy obarczył niemożność wyjścia z pewnego kręgu. Mówiąc kolokwialnie: „z piaskownicy”. I to nie jest sprawa tylko Kampera (chociaż jest on de facto głównym bohaterem). To sprawa całego pokolenia, które kiedyś nie miało zabawek, a teraz ma tyle i takie fajne, że nie potrafi przestać z nich korzystać. W tym konkretnym przypadku chodzi głównie o całe geekowskie brzemię. Gry komputerowe, nowoczesna elektronika i idąc dalej – palenie blantów we własnym M, picie do rana. Po co to kończyć? Kamper jest zwierciadłem wielu z nas, tych głupich, którzy najczęściej zrozumieli za późno, czym jest miłość. Nie wystarczy powiedzieć „Kocham Cię”. Słowo to jedno, ale za tym powinno iść kolejne: odpowiedzialność.
To mądry i przejmujący film o tym, że w pewnym momencie powinieneś najzwyczajniej na świecie ogarnąć się (to stwierdzenie pada w filmie niejednokrotnie). Możesz robić wszystko co do tej pory, ale z umiarem. Pracujesz jako tester gier, pracuj dalej, ale zostaw już to do ch… w domu. Myśl i zacznij planować. Nie na jutro, ale na rok naprzód. Hej! Ale to nie tylko strach Kampera przed dorosłością wychodzi na pierwszy plan. Ty Mania też nie jesteś aż taka przygotowana na to wszystko co może być za zakrętem. Ten Twój strach przed dzieckiem i powtarzanie utartych zabobonów może starszych i dojrzałych (do których chciałabyś się zaliczać), po prostu śmieszy. Chodzi tu przede wszystkim o macierzyństwo i wszystko co z nim związane. Dziewczyna aż poci się na samą myśl, że może w sobie nosić kolejne życie. Masz cholernie daleko do wyjścia z tej wyszydzanej przez Ciebie piaskownicy.
Siła filmu nie tkwi jednak w temacie. To przecież tylko zarys. Ot, kilka słów o nim i o niej. Kamper to świetne, naturalne aktorstwo i sceny, przy których miałem wrażenie, że są improwizowane. Tak właśnie wypadł fragment z grą w badmintona. Jednak na pierwszy plan wychodzą dialogi. Nic na siłę. To prawdziwe rozmowy, takie, przy których myślisz: „Jak ten reżyser ich poprowadził? Może tylko rzucił temat i się przysłuchiwał”. To oczywiście niemożliwe i wszystko jest od początku zaplanowane, niemniej wspomniane dialogi to najmocniejsza strona filmu. Atutów filmu jest tu więcej. Zdjęcia Weroniki Bilskiej to delikatna arthousowa stylistyka w scenach, gdy Kamper płynie „poza” próbą wejścia w dorosłość i te okrutnie poranki naświetlone w zimne stalowe kolory, gdy w dzień powszedni mąż i żona siedzą o świcie na kanapie bojąc się kolejnych słów partnera. Pierwszorzędna robota. Muzyka, czyli połączenie starego i nowego i pewna prawda, że nigdy nie porzucimy starych hitów. Zbigniew Wodecki i jego Opowiadaj mi tak przechodzi płynnie w ciężki bit. Jak w życiu.
Zdaję sobie sprawę, że gros obiektywnych krytyków oceni film wysoko kierując się czysto filmoznawczymi aspektami. Gra aktorska, zdjęcia, wciągająca fabuła. To wszystko zagrało, jednak będzie jeszcze grupa, która dostrzeże tu prawdę i właśnie przez to oceni ten film jeszcze wyżej. To jest taki tytuł, który docenisz im więcej „było Ciebie” w tym filmie.
Polecam gorąco, bo w kinematografii polskiej to wyjątkowa perła. I walczcie do końca.
Czas trwania: 89 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Łukasz Grzegorzek
Scenariusz: Krzysztof Umiński, Łukasz Grzegorzek
Obsada: Piotr Żurawski, Marta Nieradkiewicz, Jacek Braciak, Sheily Jimenez, Bartłomiej Świderski, Justyna Suwała
Zdjęcia: Weronika Bilska
Muzyka: Czarrny HIFI