Jason Bourne (Matt Damon) znowu coś sobie przypomina. I szczerze powiedziawszy to jest w tym stanie co najmniej osamotniony, ponieważ ja nic a nic nie mogę sobie przypomnieć z poprzednich części (chociaż widziałem wszystkie). Tym razem impulsem do działania staje się agentka Nicky Parsons (Julia Stiles), która postanawia Bourne’a odnaleźć i zasiać w nim ziarno niepewności. Rzuci mu w twarz informację o tajnych programach, ojcu, tożsamości, patriotyzmie, a Bourne po raz kolejny zacznie grzebać, dociekać i dociskać.
Paul Greengrass, twórca dwóch poprzednich części przygód agenta – Krucjata Bourne’a (2004) i Ultimatum Bourne’a (2007) powraca do korzeni, czyli opowieści szpiegowskiej, jednak z wychodzącą na pierwszy plan akcją. Trzymając się podstaw pierwowzoru, czyli powieści Roberta Ludluma, Greengrass kreśli na ekranie postać agenta niepewnego i ciągle zagubionego. W swoich działaniach jest oczywiście do bólu stanowczy i perfekcyjny, jednak cała otoczka genezy jego istnienia i „programu” dała nam bohatera pełnego rozterek.
Twórca osadził fabułę ściśle warunkując ją wydarzeniami geopolitycznymi i tak na przykład pierwsze sceny to zamieszki w Atenach i rozgrywająca się na tym tle potyczka Bourne’a vs agent Asset. Zwiększa to wrażenie prawdopodobieństwa, chociaż to przecież czysta fikcja. Posługując się taką oprawą i taką scenerią jesteśmy z bohaterami częścią historii. Widzieliśmy to przecież na ekranach telewizorów, a teraz jesteśmy w środku. Zresztą samo przebywanie w sercu akcji z pewnością podzieli odbiorców filmu. Greengrass idąc poniekąd śladami Michaela Manna i jego Blackhat (2015) hołubi technice cyfrowej. Realizacyjnie zaś przez większość seansu jesteśmy oddaleni o kilka metrów od potyczki, szamoczemy się z bohaterami w walce, wsiadamy z nimi na motor etc. Reżyser zrezygnował więc z długich ujęć i dalekiego planu i postawił wszystko na tempo podyktowane szybkim montażem i bliskimi kadrami. Dla widza, dla którego filmy akcji to raczej rzadkość i liczy na poważną szpiegowską rozgrywkę, seans może być męczący. Tempo jest tu bowiem najważniejsze i nawet podróż pomiędzy kilkoma kontynentami to kwestia jednego cięcia i ponownie wkraczamy w wir wydarzeń biegnąc co tchu po kolejne odpowiedzi.
Poza czystą, płynącą z kadrów filmową adrenaliną mamy tu również rozgrywki personalne na najwyższych szczeblach agencji wywiadowczych i chybione definicje oddania dla ojczyzny. Znalazło się również miejsce dla ochrony prywatności, która w pełni będzie rozwinięta w filmie Snowden.
Matt Damon to w tej roli fachura i jego Bourne to ten sam agent co kiedyś. Ciekawa jest postać wspomnianego Asseta (Vincent Cassel), który ściga Jasona po całym świecie stawiając często prywatę ponad rozkazy. Jednak wisienką na torcie jest dyrektor CIA Robert Dewey (Tommy Lee Jones) – cyniczny, rozgrywający wszystko za kulisami władzy. Czarny charakter, który posiada władzę absolutną i korzysta z niej do woli. Miejscami jest to przerażające (szczególnie pomysły na zamachy i plan uwikłania w to osób postronnych. W tym sposób odnoszący się do aktualnych konfliktów, bo przecież i tak są na celowniku, więc co to za różnica). Takie rozgrywki i mnogość wojennych zarzewi na międzynarodowej arenie pomagają tylko „ukręcić łeb” kolejnej sprawie.
Jason Bourne to szybki hi-tech thriller. Bez przystanków, bez przerwy na papierosa, bez ustanku w biegu.
Czas trwania: 123 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Paul Greengrass
Scenariusz: Paul Greengrass, Christopher Rouse, Robert Ludlum (pierwowzór postaci)
Obsada: Matt Damon, Tommy Lee Jones, Alicia Vikander, Vincent Cassel, Julia Stiles, Riz Ahmed
Zdjęcia: Barry Ackroyd
Muzyka: David Buckley, John Powell