Nie owijając w bawełnę – gdybym miał 12 lat, to byłbym maksymalnie uszczęśliwiony tym, co zobaczyłem na ekranie. To Ghostbusters dla nowego pokolenia. Dla tych, którzy nie dość, że nie widzieli pierwowzoru, to mają za nic feeling lat 80. A nie ukrywam, że liczyłem na małą pogoń za nostalgią, tak często praktykowaną ostatnimi czasy w kinie. Oczywiście reżyser filmu Paul Feig zachował się względem oryginału fair i przeniósł z niego wiele „asortymentu”. Nijak to się jednak ma do czasu i miejsca. Wygląda to więc nieco karykaturalnie i najwyraźniej jest skierowane w kierunku najmłodszej widowni.
Koncept założył, że dwie przyjaciółki, kobiety dojrzałe (obie na etacie w szkołach wyższych) wracają do zagadnienia, któremu poświęcały się za młodu. Właśnie wtedy napisały przewodnik opisujący zjawiska paranormalne. Podczas gdy pierwsza – Abby (Melissa McCarthy) wciąż w to wierzy (i prowadzi odpowiednią komórkę badawczą u siebie na uczelni), druga – Erin (Kristen Wiig) chce wymazać z pamięci swoje pisarskie zapędy. Ponieważ stara się obecnie o awans na poważnym uniwersytecie, takie „niepoważne” rzeczy mogą nie spodobać się rektorowi. Przez zbieg kilku przypadków, znowu zaczyna wierzyć w duchy! Wychodzą też na jaw jej dawne pseudonaukowe wywody, więc nie ma już czego szukać na kampusie. Od teraz przyjaciółki, plus dwie nowe dokooptowane zaczynają łapać duchy i ratować Manhattan.
Ten film nie ma w sobie życia. Historia jest miałka i wychodzi z nicości nie mając nawet prologu. I piszę tutaj o zachowaniu antagonisty, bo w genezę inspiracji protagonistek można jeszcze jakoś uwierzyć. Na domiar złego brak tutaj naturalnego humoru. W latach 80. wielka w tym była zasługa ekipy, w tym każdego z czterech pogromców duchów. Innymi słowy, chociaż pogromcy AD1984 to przede wszystkim przygoda z komediowym zacięciem, tak tutaj mamy niby-komedię bez przygody. Stąd również wyszło wiele wciśniętych na siłę gagów i scenek nie wiążących się z całością (cała rozmowa z kandydatem na recepcjonistę – mało śmieszny Chris Hemsworth), czy wyrwany absolutnie z kontekstu fragment z podśpiewywaniem Holtzmann (Kate McKinnon). Zarówno Kate McKinnon, jak i Leslie Jones (Patty) to najsłabsze ogniwa pogromczyń. Pierwsza starała się jak mogła, by nawiązać do szalonego naukowca, który dopiero co wyszedł z DeLoreana, a druga… A druga (jako postać) zostanie zapomniana pięć minut po seansie.
Chyba dostałem to na co liczyłem. I chyba również producenci wydali na świat dokładnie to co zaplanowali. To nie jest podróż do lat 80., to autobus z wolnymi miejscami dla nowych odbiorców. To kolorowe efekty, gdzie duchy wyglądają jakby przyleciały prosto z gry na konsolę. To finał – bezpieczny i tak zachowawczy, a jednocześnie operujący tak infantylnymi scenami (strzał z blasterów w krocze olbrzymiego ducha), że widz 30+ będzie starać się jak najszybciej wymazać te fragmenty z pamięci. Nie pomogły nawet gościnne występy, bo te raptem 10-sekundowe kwestie Ozziego, Sigourney Weaver, Billa Murraya (trochę dłuższa) nie wniosły absolutnie NIC.
To dla mnie zły film i genialny w swoim landrynkowym nastroju dla dzieci (chociaż ja swoim go nie pokażę).
Czas trwania: 116 min
Gatunek: Komedia
Reżyseria: Paul Feig
Scenariusz: Katie Dippold, Paul Feig, Ivan Reitman, Dan Aykroyd (na podstawie pomysłu), Harold Ramis (na podstawie pomysłu)
Obsada: Kristen Wiig, Melissa McCarthy, Kate McKinnon, Leslie Jones
Zdjęcia: Robert D. Yeoman
Muzyka: Theodore Shapiro