Antologia grozy autorstwa Mario Bavy złożona z trzech części wypada bardzo nierówno. Całość zaczyna się co najmniej cudownie. Otóż w prologu do wysłuchania opowieści zaprasza nas ikona horroru i aktorska legenda w jednym – Boris Karloff. W kilku zdaniach, z nieco ironicznym podtekstem wyjaśnia nam, że od tej pory towarzyszyć nam będzie strach i ma nadzieję, że jesteśmy na to gotowi.
Bez dwóch zdań, Bava jak zwykle wyniósł w trzech segmentach pracę operatora i całą stylistykę na plan pierwszy. To właśnie od tego trzeba zacząć, bo najpierw zobaczymy przepiękne obrazy, kolory, światło i cienie. Bava chciał w swojej antologii nawiązać do lęków nienazwanych i tajemniczych. Nawet jeżeli w pierwszej części Telefon nawiązuje ściśle do giallo i mordercy, to zaczyna się właśnie jak jedna wielka niewiadoma i bazuje na lęku, który może towarzyszyć każdemu. Młoda dziewczyna odbiera telefon, a w słuchawce słyszy złowieszczy głos mężczyzny, który twierdzi, że jeszcze dzisiaj w nocy ją zabije. Bava mając do dyspozycji 30 minut musi się nieźle streszczać, więc tajemnica i „musowy” dla gatunku twist pojawia się w miarę szybko. Pętla zaciska się już po kwadransie, a ostateczne rozwiązanie przychodzi nagle, lecz niestety już bez niespodziewanego zwrotu. Tutaj nie ma tak spektakularnych zdjęć, lecz na szczególną uwagę zasługuje praca kamery. Płynne najazdy na telefon, oczy mordercy. No i są czarne rękawiczki, więc wszystko pozostaje w temacie.
Wurdurlak to XIX wieczna Rosja i horror wampiryczny. Nieco staroświecki i w kilku momentach trąci myszką. To tylko przytyk od widza, który zdecydowanie za dużo ogląda nowych rzeczy zamiast się skupiać na starociach. Jednak niezaprzeczalnym plusem jest tutaj malarsko – poetycka stylistyka plenerów. Spora rodzina zamieszkująca samotnie malownicze domostwo przyjmuje samotnego jeźdźca. To nie on będzie jednak głównym punktem programu. Otóż w okolicy grasuje wampir, wampirem nie będąc nazwany. To tytułowy Wurdurlak, który przybywa w nocy, dobiera się do aorty, porywa dzieci i złowieszczo zagląda przez małe szybki w chacie. Sporo tu kiczowatego romansu, gdyż główny bohater zakochuje się od pierwszego spojrzenia w pani domu, a jak wiemy skąpana we mgle posiadłość to miejsce idealne dla rozkwitającego uczucia (sic!).
Najlepiej wypada z tego przekroju kina grozy opowieść trzecia. Kropla wody to bazująca na podstawach ghost-story opowieść o chytrej kobiecie, pierścieniu nieboszczki i duchach uwolnionych po zuchwałej kradzieży ów pierścienia. Wezwana do zmarłej kradnie pierścień i zamienia spokojną noc w domu w cały szereg atakujących jej zmysły dźwięków. Oczywiście dla osoby uczciwej odgłosy kapiącej wody, burza i rozświetlane piorunami pomieszczenia to normalna rzecz. Jednak dla winowajczyni wszystko tej nocy powadziło do wpadania w kolejne sidła obłędu. Tutaj Bava mógł dać upust swojemu malarskiemu kunsztowi. Światło, kolory i praca kamery to majstersztyk i przyznam, że chociaż nic nie przeskrobałem, z tego domu czmychnąłbym czym prędzej.
Epilog z powracającym Borisem Karlofem daje nieco wytchnąć widzowi. To również definicja magii kina, a taniec drzew to dla mnie już klasyka.
Polecam.
Czas trwania: 92 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Mario Bava
Scenariusz: Mario Bava, Alberto Bevilacqua, Ivan Chekhov, Marcello Fondato, F.G. Snyder, Aleksei Tolstoy (powieść)
Obsada: Michèle Mercier, Lidia Alfonsi, Boris Karloff, Mark Damon
Zdjęcia: Ubaldo Terzano, Mario Bava
Muzyka: Les Baxter. Roberto Nicolosi