Z pewnością macie tak z kilkoma aktorami i aktorkami, że oglądacie raczej bezkrytycznie kolejne filmy z nimi. I nawet jeżeli film okazuje się kiepski lub średni, to w gruncie rzeczy uznacie go za niezły, ponieważ wystąpił w nim Wasz ulubieniec. Tak jest w przypadku Agenta i pół, czyli kolejnego filmu Rawson Marshall Thurbera, w którym twórca próbuje wrzucić do miksera komedię, sensację i kryminał (jak chociażby recenzowany tutaj We’re The Millers z 2013 roku). I wychodzi z tego ponownie obronną ręką! No dobra, możliwe, że przemawia tutaj przeze mnie wspomniane uczucie sympatii do głównego bohatera, w którego wcielił się Dwayne 'The Rock’ Johnson. Lubię go, bo ilekroć czytam, obserwuję i oglądam doniesienia około filmowe, The Rock zawsze wypada tak samo sympatycznie.
Bardzo możliwe, że to tylko medialny wizerunek. Jednak do tej pory mnie nie zawiódł, zarówno poza ekranem, jak i na wielkim ekranie (pisząc tu oczywiście o filmach, które z nim widziałem).
Agent i pół to szpiegowsko satyryczny miszmasz, gdzie w konwencji buddy-movie dwójka bohaterów musi po raz kolejny uratować świat. Uratować w dalekim odniesieniu. No, ale gdy w grę wchodzi bezpieczeństwo narodowe, głowice atomowe etc., to mówienie o ratowaniu świata jest jak najbardziej na miejscu.
Historia (choć w grę wchodzi taka stawka) jest bardzo niepoważna, by nie napisać głupia. Oto Kevin Hart wzdrygając się na myśl o zjeździe absolwentów przyjmuje nieopatrznie zaproszenie do znajomych na Facebooku od Boba Stone’a (Dwayne Johnson) – kolegi z liceum. Bob i Kevin to dwie najbardziej charakterystyczne persony z liceum. Kevin, prymus z pseudonimem 'Golden Jet’, który miał zdobyć szturmem świat, jest księgowym. Bob (który nazywał się inaczej w liceum) dał się zapamiętać jako ten, który został wrzucony prosto spod prysznica na salę gimnastyczną, gdzie miało miejsce pożegnanie dyrektora szkoły z kolejnym rocznikiem.
I tak się zaczyna buddy-movie. Fabuła prowadzona przez nieziemsko naiwną historię, mimo wszystko bawi. Zasługa w tym scenarzystów, którzy zrobili bezpretensjonalną komedię z jajem. Reżyser nawet nie próbuje udawać, że całość powinna mieć chociaż trochę poważniejszy wydźwięk (bo CIA, giną ludzie, atomówki etc.). To komedia, gdzie duży pomaga małemu za to, że ten mały pomógł 20 lat temu grubemu. Ot, cała filozofia. Wiele tu jednak uroku i mam wrażenie, że The Rock przemycił ile się da ze swojej miłości do lat 80. i 90. (na tym podkładzie leci zresztą całe tło filmu). Jest więc Szesnaście świeczek (razem z odegraną przez Johnsona sceną na finał), cała masa przebojów muzycznych oraz kilka elementów garderoby (chociażby nieodłączna nerka na dokumenty i kasiorkę). I nawet mi nie brakowało humoru z czysto kloacznej strony. To innymi słowy niezła, lekka, przyjemna, grzeczna rozrywka. Aż to napiszę – w starym stylu.
Czas trwania: 107 min
Gatunek: Komedia sensacyjna
Reżyseria: Rawson Marshall Thurber
Scenariusz: Ike Barinholtz, David Stassen, Rawson Marshall Thurber
Obsada: Dwayne Johnson, Kevin Hart, Amy Ryan, Jason Bateman, Aaron Paul
Zdjęcia: Barry Peterson
Muzyka: Ludwig Göransson, Theodore Shapiro