Nakręcony ponad 30 lat temu Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp nie zestarzał się ani na jotę. Oparty na powieści Edgara Rice’a Burroughsa z 1912 roku jest jedną z wielu ekranizacji tejże. Można nawet napisać, że kino sięga regularnie po historię Johna, dziedzica rodu Claytonów ze Szkocji.
Jako ludzie bez mała zamożni, Claytonowie podróżowali po całym świecie. Szukali przygód, czegoś nowego. Lordowi Claytonowi i żonie nie wystarczyło życie w ogromnym dworze i wyruszyli do Afryki. Jako jedyni ocaleli po katastrofie statku i byli zmuszeni odnaleźć się na nieprzychylnym dla nich Czarnym Lądzie. Budują dom na drzewie, a na świat przychodzi chłopiec. To nie jest jednak dom rodzinny, to agonalne szepty umierającej na malarię matki i zatracającego się w szaleństwie ojca. Dziecko jako niemowlak zostaje zabrane przez małpę i wychowane wśród zwierząt. Tak się rodzi Tarzan – władca małp. Jednak to tylko początek przygody. Do Afryki przybywa naukowa ekspedycja i odnajduje dorosłego już młodzieńca…
Hugh Hudson, reżyser filmu, który już na zawsze zostanie zapamiętany jako twórca fenomenalnych Rydwanów ognia z 1981 roku, czekał trzy lata, by pokazać światu swój kolejny film. Decydując się na prozę Burroughsa wykazał się niemałą odwagą. Zdawał sobie przecież sprawę, że temat jest co najmniej oklepany. Jednak poprzednicy nie mieli w ręku tylu atutów, co Hudson. Przede wszystkim budżet. 46 milionów dolarów w latach 80. dawało niezły bufor bezpieczeństwa dla twórcy. Sporą część budżetu pochłonął make-up małp i efekty z nimi związane. Jednak producenci podjęli słuszną decyzję, żeby nie oszczędzać na tym aspekcie. Odpowiedzialny za efekty specjalne i motorykę sztucznych małp – Rick Baker był nominowany za swoją pracę do Oscara. Niech wystarczy, że napiszę, iż Baker zgarnął statuetkę trzy lata wcześniej za Amerykańskiego wilkołaka w Londynie. Mając takiego specjalistę na pokładzie Hudson mógł być spokojny o realistyczny wygląd małp. Akrobaci zamknięci w kostiumach przygotowywali się kilka miesięcy do scen, w których małpy się poruszały. Wszystkie sceny ze zwierzętami są tak perfekcyjne, że pozostaje podsumować je słowami: magia kina.
John Alcott, operator to kolejny atut produkcji. Alcott, znany jako stały współpracownik Kubricka, w Legendzie Tarzana wycisnął wszystko z miejsc, gdzie kręcono film. Trzeba zauważyć, że większość scen z dżungli zostało nakręcone w studiu filmowym. Wszystko zostało tak przygotowane, że jako widzowie nie jesteśmy w stanie odróżnić tych fragmentów od nielicznych, kręconych w otoczeniu prawdziwej przyrody. Alcott dzięki współpracy przy filmach Kubricka (Barry Lyndon, Lśnienie) mógł przenieść wiele ze swojego doświadczenia do filmu Hudsona. Pewny operator, fachura Rick Baker i w końcu kompozytor John Scott, który stworzył ścieżkę dźwiękową idealnie pasującą do fragmentów drapieżnych i tych spokojnych. Motyw przewodni jest rozpoznawalny i niesie się w różnych odmianach swojego brzmienia przez cały seans.
Największy jednak ciężar przy opowieściach o Tarzanie ciąży na odtwórcy głównej roli. Dla Christophera Lamberta nie był to łatwy angaż, gdyż rola ta była jednocześnie jego pierwszą anglojęzyczną. Na szczęście kwestii mówionych nie miał dużo, a i tak w większości scen było wymagane od Lamberta przygotowanie aktorskie innego rodzaju. Z tym zaś jest różnie… Osobiście jestem fanem Christophera Lamberta i uważam, że miał wielkiego pecha, jeżeli chodzi o swoją karierę (i dobór ról) w Hollywood. Próbując się odnieść obiektywnie do jego Tarzana muszę stwierdzić, że nie przemycił do postaci rzeczy najistotniejszej. Najważniejsze bowiem w dramacie i próbie uczłowieczania władcy małp są sceny w Szkocji. Za mało tutaj wątpliwości, pytań. Za mało ikry i łez. Za mało krzyku, czy prób wykrzyczenia bólu. Przecież Tarzan był dzieckiem wychowanym przez małpy. Nie bójmy się stwierdzić – dzikusem (bez pejoratywnego wydźwięku). Nie byłem wstanie dostrzec tego, czego zapewne w oczach Lamberta nie było – drapieżnika i przemożnego pragnienia powrotu do domu – w tym przypadku Afryki.
To jednak wciąż świetny film! Ci, którzy pragną poczuć klimat z książek Edgara Rice’a Burroughsa będą w pełni usatysfakcjonowani. Ten film ma wspaniałe scenerie i wnętrza. Fani epoki wiktoriańskiej i wszystkiego co jest z nią związane będą szczęśliwi. To także obraz schyłku pewnej epoki. Nagrodzony Oscarem za udział w tym filmie Ralph Richardson (zmarł tuż po zakończeniu zdjęć i nagrodę otrzymał pośmiertnie) mówi w pewnym momencie Johnowi (w filmie nigdy nie jest nazwany jako Tarzan), że najważniejsza jest ziemia i własność, żeby nie wyprzedawał jej tak, jak to robią wszyscy wokół.
Pomimo ciepłych recenzji, film nie odniósł sukcesu kasowego i ledwo się zwrócił. Niemniej gorąco polecam, jako alternatywę dla wszędobylskiego obecnie CGI, tym bardziej, że wszystkie obecnie sceny z dzikimi zwierzętami są kręcone na tle zielonego ekranu. Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp to właśnie pasja. Pasja filmowca, który pragnie pokazać na ekranie coś, co w latach 80. było tak niebotycznie trudne do pokazania. Polecam bardzo.
Czas trwania: 135 min
Gatunek: Przygodowy
Reżyseria: Hugh Hudson
Scenariusz: Edgar Rice Burroughs (powieść), Robert Towne, Michael Austin
Obsada: Ralph Richardson, Christopher Lambert, Ian Holm, Andie MacDowell
Zdjęcia: John Alcott
Muzyka: John Scott