Nie przepadam za twórczością Emmericha po 1996 roku. Uważam, że Dzień Niepodległości to ostatni dobry film, który wyszedł spod ręki niemieckiego reżysera. Oczywiście cieszę się, że nieprzerwanie „bawi” go szeroko pojmowana estetyka sci-fi, jednak albo to ja dorosłem ( 😛 ), albo Roland całkowicie zdziecinniał. Najsprawiedliwiej będzie jak usytuuję jego najnowszy Dzień Niepodległości: Odrodzenie gdzieś pośrodku. To wygląda mniej więcej tak, jakby dorosły bawił się zabawkami dla gimnazjalisty. Można, ale do czasu…
Potencjał był ogromny. Dzień Niepodległości z 1996 roku mógł przecież stanowić preludium do całego uniwersum (Emmerich stara się, żeby tak było). Samo wprowadzenie do historii i zarys scenariusza też brzmi nie najgorzej. Po odpartym ataku obcych 20 lat temu, ludzkość dysponuje już pozaziemską technologią, narody się zjednoczyły, a na planecie wyeliminowano całkowicie nasze przyziemne konflikty i nudne wojenki (w ujęciu całego wszechświata). Okazuje się jednak, że obcy zrobili tylko odwrót, by teraz uderzyć ze zdwojoną siłą. Co ja piszę! Przecież Emmerich nie bez kozery ma przydomek Master of Disaster. Obcy owszem wracają, ale z takim statkiem, który przykrywa 1/4 naszej planety.
Ten film tylko przez chwilę mógł być fajny. Przez tą jedną chwilę zobaczyłem bowiem w filmie Emmericha, to samo co u Verhovena w jego Żołnierzach Kosmosu. Miałem nadzieję, że pomiędzy młodymi pilotami rozegra się coś na kształt relacji, jakie były pomiędzy wspomnianymi żołnierzami od Verhovena. Jednak te korelacje, personalne zażyłości i spotęgowane animozje powinny stanowić stałe (i jedyne) tło opowieści, a nie być tylko kilkukrotnie wyciągnięte za pysk z retrospekcji. I to przez pierwszy kwadrans. Postaci jest tu bowiem tyle, że ostatecznie los żadnej z nich nie jest ważny.
Mogło to być radosne sci-fi z bezpretensjonalną rozwałką obcych. Mógł być ubaw po pachy, jednak de facto całość została zepsuta przez mętną fabułę i… CGI. Roland Emmerich stał się zakładnikiem nowych technologii. W swoim przeświadczeniu musi oczywiście uraczyć widzów ogromną skalą obracanej w perzynę ludzkości. Niestety im kamera jest dalej od centrum wydarzeń, tym jest gorzej. Chociaż tu i tu jest bardzo źle. Gdy obserwujemy gasnący Londyn, to tak naprawdę jest to kolejna animacja stworzona przez gościa od siatek, tekstur i renderingu. Zero duszy. Gdy zaś kamera dociera w sam środek przemówienia pani prezydent, to sztuczność, nachalny blur i przejaskrawione kolory przywodzą na myśl produkcję klasy Z z kanału sci-fi. To jest doprawdy koszmar, bo przez chwilę miałem nawet wrażenie, że Bill Pullman ma jakieś przeskoki w okolicach fryzury (jakby nie było dokładnie wycięte tło w Photoshopie).
Brak tu wspomnianej radości, która w jedynce w głównej mierze wypływała od Willa Smitha. Jego brak musiał być zapewne przytłaczający dla scenarzystów, bo wypełnili Odrodzenie całą resztą bohaterów z części pierwszej. Co z tego, skoro każdy z nich zapada się w CGI. Kurde… Nawet patos został tu kiepsko sprzedany. Całość wypadła średnio, ale co ciekawe jestem nawet zainteresowany kolejną częścią Dnia Niepodległości i akcją osadzoną w głównej mierze poza obszarem naszej planety. Może więc traktować Odrodzenie tylko jako przystanek? Chciałbym.
Czas trwania: 120 min
Gatunek: Sci-Fi
Reżyseria: Roland Emmerich
Scenariusz: Nicolas Wright, James A. Woods, Dean Devlin, Roland Emmerich, James Vanderbilt
Obsada: Liam Hemsworth, Jeff Goldblum, Jessie T. Usher, Bill Pullman, Maika Monroe, William Fichtner
Zdjęcia: Markus Förderer
Muzyka: Harald Kloser, Thomas Wanker