Ten film miał wszystko, by stać się przebojem kinowym w stanach. I stał się. Przy budżecie 15 milionów dolarów przyniósł do dnia dzisiejszego tylko za oceanem prawie 200 milionów dolarów zysku z samych seansów kinowych. I wciąż na seansach kinowych zarabia. W 2013 roku miała premiera reedycja tytułu w technologii 3D przeznaczona pierwotnie do kin IMAX. Ostatecznie w tej wersji zagościła również na tradycyjnych salach. Nie jestem zwolennikiem bicia kasy na podkręcaniu wersji do 3D, bo praktycznie to tylko tani efekt, a nie realnie wykorzystana technologia. Niemniej Top Gun to tytuł kultowy.
To przede wszystkim esencja amerykańskiego i hollywoodzkiego patosu prosto z głębokiego ejtisowego wąwozu. Film był parodiowany po trosze i w całości (Hot-Shots z 1991 roku). Malkontenci słusznie wytykają przesłodzone do granic sceny rodem z tandetnych love-story (Maverick i Charlie), wspomniany patos (FUCK YEAAH z flagą na ustach) czy podawanie na siłę chusteczek co bardziej wrażliwym widzom (Hej, ten co zginął, był najlepszym przyjacielem Mavericka. Zobacz, kurde, jak jest wokół smutno). Nie zapominajmy również o zespole Berlin i filmowej piosence Take my breathe away nagrodzonej Oscarem. Tej samej piosence, którą słyszymy od 30-stu lat w radio. Lukier wylewa się za każdym razem przy okazji pierwszego brzdąknięcia.
Zresztą przez tą całą Oscarową nagonkę, niesłusznie są pomijane przy odsłuchu inne pozycje na soundtracku. Harold Faltermeyer & Steve Stevens, Miami Sound Machine, Cheap Trick z kawałkiem Mighty Wings. Polecam całą ścieżkę dźwiękową.
Więc… kocham ten film i potrafię go docenić za kurewsko wiele rzeczy. Tytuł jest niczym mocne pierdolnięcie z prawego sierpa. To jest TOP GUN. Nie oglądałeś? T O P G U N. Historia niczego sobie. Narwany i wielce utalentowany pilot – Maverick (Tom Cruise) walczy w elitarnej szkole o tytuł najlepszego w tym fachu. Chce być właśnie tytułowym Top Gun. Reżyser Tony Scott wciągnął na filmowe kadry to, co kochają jego rodacy: patriotyzm, oddanie za ojczyznę, pilotów marynarki, lotniskowce, motory i potężne F-14 startujące na tle zachodów i wschodów.
Same podniebne potyczki nie są aż tak zajmujące (dla mnie) i nigdy w kinie nie były. Filmowcy to wiedzą i tytułów o zmaganiach pilotów nie uświadczymy za wiele w kinach. Pamiętacie jakiś tytuł z ostatniej dekady o walkach w przestworzach? Ja nie. Tony Scott wiedział jak przykuć uwagę widza na kilka innych sposobów. Jednym z nich był największy as w rękawie. Tym bardziej, że as ów miał nosa co do tematu i sprężył się ponad miarę. Mowa tu o chłopaku z błyszczącymi oczyma, który był jak magnes na ekranie. To właśnie od Top Gun kariera Cruise’a wystrzeliła. To właśnie w Top Gun Cruise stał się mężczyzną i zamknął na dobre epizod bycia niepokornym filmowym nastolatkiem (Ryzykowny interes, Eskapada, Outsiderzy – wszystkie z 1983 roku!). Cruise wyczuł szansę i wykorzystał ją w 100%. Chwilę po niemożliwych ewolucjach i pstrykaniu fotek Migom do góry nogami grał już u Scorsese w Kolorze pieniędzy, Levinsona w Rain Manie i Stone’a w Urodzonym 4 lipca.
Ten film to jednocześnie przesiąknięta testosteronem opowieść o rywalizacji i nie tylko w maszynach za miliony dolarów. Rywalizacja o kobietę, rywalizacja w plażową siatkówkę. Potrzeba udowodnienia sobie, że potrafisz wygrać, jeżeli tylko będziesz się starać. Oprócz muzyki, historii, opowieści prostej, lecz szczerej, tytuł bez dwóch zdań ma znamiona kultowego. Każdy chciał mieć taką kurtkę jak Maverick (Linda w Psach na przykład miał!). W Stanach pilotów pokochali jeszcze bardziej, sprzedaż motorów Kawasaki też im pewnie ruszyła z kopyta, a kino nigdy więcej nie dostało tak ikonicznego filmu o pilotach myśliwców.
A sprawa dotycząca drugiej części? To jest nasz wspólny komentarz.