„Wszyscy marzyliśmy, by kręcić westerny” – mówi w wywiadzie Robert Hossein. Kręcąc pierwszy francuski film z tego gatunku oddał w nim pasję do westernu jako reżyser, scenarzysta oraz odtwórca głównej roli. Już sam tytuł to w pewien sposób melancholijny przekaz o życiu i śmierci na Dzikim Zachodzie. Nienazwani bohaterowie bez imion i krewnych, którzy mogliby ich odwiedzać na cmentarzach. Znamienne jest to, że film zaczyna się i kończy w czerni i bieli. Tak jakby na czas seansu historia wychyliła się na chwilę z naznaczonego śmiercią miejsca, by przypomnieć losy kilku osób.
Piękna Maria Caine (Michèle Mercier) musi pochować męża. Kochała go miłością bezgraniczną, więc ludzie odpowiedzialni za jego śmierć muszą ponieść karę. Jest to zatem kino zemsty, jednak opowiedziane w inny sposób, niż powstające wówczas spaghetti westerny. Hossein wzorował się wprawdzie na kinie Sergio Leona, jednak zrobił film przesiąknięty liryzmem. Bardzo oszczędny i powolny, z bohaterem tragicznym, który gdzieś w głębi serca wciąż nosi starą, utraconą miłość.
Maria szuka zemsty. Pistoletem, który ma zniszczyć rodzinę Rogersów, która podporządkowała sobie okoliczne tereny, ludność miejską i szeryfa jest właśnie jej dawna miłość i przyjaciel zmarłego męża – Manuel (Robert Hossein).
Manuel już przelał dostateczną ilość krwi w swoim życiu rewolwerowca i zdecydowanie nie jest mu po myśli pozbawianie życia kolejnych ludzi. Dlaczego decyduje się więc wkroczyć ponownie na drogę usłaną agonalnymi krzykami Rogersów? Hossein kreśląc swój poemat nie daje wprost odpowiedzi co warunkuje przyszłe zachowanie bohatera. Manuel nie robi tego dla pieniędzy. Nie robi tego dla sławy. Być może ma nadzieję na zmianę swojego status quo i w gruncie rzeczy ma przemożną chęć porzucenia swojej dotychczasowego schronienia. Manuel bowiem mieszka na odludziu, w mieście duchów, gdzie autentycznie słychać odbijające się echem historii dawne wydarzenia (śmiech w kasynie, rozmowy). Czyżby Manuel był już od dawna jedną nogą po tamtej stronie? Główny bohater ma w sobie coś z Clinta Eastwooda z High Plain Drifter z 1973 roku. Trochę tak, jakby stąpał na granicy światów. Jakby był pół żywą istotą, mieszkającą w miasteczku duchów, którego nie da się zabić. Stanie się to dopiero wówczas, gdy sam na to pozwoli. Manuel jest tutaj wykreowany na postać małomówną, odważną i taką, która stanowi preludium do narodzin legendy. Obnosi się ze swoimi „stałymi” gestami tak, jakby w przyszłości miały być o nim głoszone podania: „To ten, co zakłada czarną rękawiczkę przez strzelaniną”, albo „To ten, co ślini cygaretkę i przekłada na drugą stronę”…
Zaskoczyło mnie w tym filmie wszystko. Od wspanialej historii miłosnej, skazanej od początku na niepowodzenie, poprzez to, co powinno być wyznacznikiem jakości dobrego westernu, czyli strzelaniny. Wielkie słowa uznania należą się operatorowi, który już w 1962 roku został nagrodzony Złotym Globem za Najdłuższy Dzień. Henri Persin wydobył z miejsca, w którym był kręcony Cmentarz (w tym przypadku w Hiszpanii) cały smutek tamtych czasów. Hossein nie tyle nakręcił film, co stworzył epos o ostatniej walce bohatera bajronicznego. Ma za plecami jakąś straszną tajemnicę, zbrodnię, miłość. Nie zazna spokoju dopóki nie pojawi się w jego sercu żar. Gdy zaś ten ma szansę roztlić się w finale, wszystko przybiera obrót podług słów głównego bohatera.
Zemsta nigdy się nie kończy.
Wspaniały western i przede wszystkim piękne, smutne, pełne goryczy kino.
Czas trwania: 90 min
Gatunek: Western
Reżyseria: Robert Hossein
Scenariusz: Claude Desailly, Robert Hossein, Dario Argento
Obsada: Robert Hossein, Michèle Mercier
Zdjęcia: Henri Persin
Muzyka: André Hossein