Uwielbiam odkrywać takie tytuły i odsuwać słowo „oryginalny” od następnych filmów, które (okazuje się) są właśnie wzorowane na filmach starszych. Te zaś (starsze) nie mają po prostu PR’u, takich wytwórni za plecami, głośnych nazwisk i znikają w odmętach kinematografii. Les lèvres rouges to historia wampiryczna, gdzie słowo „wampir” nie funkcjonuje (pada raptem dwa razy, tylko w domyśle). Ponadto jest to niezwykle sensualna historia pożądania kobiety przez (niech już będzie) kobietę wampira.
Para nowożeńców Valerie (piękna Danielle Ouime) i Stefan (piękny John Karlen) jest w drodze do rodziny pana młodego. Młodzi traktują tą podróż jako poślubną i korzystają z dnia, równie często jak z nocy. Chwilę wytchnienia od cielesnych rozkoszy znajdują w ekskluzywnym hotelu w Belgii nad morzem, rzut kamieniem od Brugii (tej samej, którą zachwycaliście się w filmie In Bruges z 2008 roku). Ponieważ jest już grubo po sezonie, wytworny hotel świeci pustkami. Ach nie! Jest… Właśnie przyjechała. Elegancka, arystokratyczna, piękna hrabina (Delphine Seyrig) i jej „służka”, partnerka i towarzyszka w jednej osobie (Andrea Rau). A w Brugii nie jest wcale spokojnie tak jak w hotelu… Kolejne odnalezione ciało młodej kobiety i lokalne gazety wykrzykują głośne tytuły „Morderca uderza ponownie!”.
Rzadki to przypadek, gdy horror wyłamując się z gatunkowych ram łączy się tak idealnie z lesbijskim romansidłem. Do tego dochodzi interesująca sprawa, ponieważ reżyserowi udało się rozłożyć przewodni temat fabularny na dwa wątki. Z jednej strony wciąż czekamy kiedy hrabina wkroczy na pierwszy plan opowieści, z drugiej strony gdzieś tam na horyzoncie wyrasta tajemnica rodziny Stefana. Dwa interesujące wątki, które absolutnie się nie łączą i biegną swoim torem. W rezultacie jeden zostaje brutalnie przerwany i nigdy nie dowiemy się co dalej. A szkoda…
Nie da się oczywiście uciec od przeświadczenia, że najwięcej z Dzieci Nocy zapożyczył Tony Scott do swojego The Hunger (1983). Delphine Seyrig została tam godnie zastąpiona przez Catherine Deneuve, a cała opowieść wciąż nosiła znamiona opowieści o wieczności. To właśnie wieczność, a nie nieśmiertelność jest głównym pomostem łączącym legendę o Draculi z bohaterkami obu filmów. Nie ma żadnego czosnku, latania i innych atrybutów, które wpajano nam przez lata, a które to atrybuty powinny być kojarzone z wampirem. Jest za to piękno, nieskończoność, pożądanie. Wszystko krąży wokół ciągot do sadyzmu, powleczone dużą dozą zmysłowości, z prowokacyjnym szeptem i przenikliwym spojrzeniem hrabiny.
Czuję w kościach, że noc umiera…
To co szwankuje to widoczny brak przygotowania belgijskiego reżysera Harrego Kümela do realizacji scen bardziej gwałtownych. Te zaś czasem wyglądają kuriozalnie, a jeden z finałowych momentów ze Stefanem wręcz wybitnie komicznie. Szkoda, że Kümel nie poradził się przy tej okazji któregoś z kolegów bardziej obeznanych przy wykańczaniu agresywnych momentów.
Co tam jednak tych kilka chwil, gdy całość wprost urzeka: wspaniałe miejscówki, hotel prawie jak z filmów Mario Bavy, świetne oświetlenie i na to wszystko wkraczają urodziwe aktorki (trzeba dodać, że nie zawsze przykładnie odziane). Ponadto dochodzi ciekawa muzyka. Trzeba się do niej przyzwyczaić, a raczej do tego, że często „podpowiada” co się zaraz będzie działo na ekranie. Polecam gorąco, bo to rzeczywiście perła wampirycznej kinematografii.
Czas trwania: 100 min
Gatunek: Horror
Reżyseria: Harry Kümel
Scenariusz: Pierre Drouot, Harry Kümel, Jean Ferry, Manfred R. Köhler
Obsada: Delphine Seyrig, John Karlen, Danielle Ouime, Andrea Rau
Zdjęcia: Eduard van der Enden
Muzyka: François de Roubaix