Mam lekką rękę do wydawania pieniędzy. Nie kontroluję tego. Domowymi finansami zajmuje się żona i chwała jej za to. Żaden też ze mnie inwestor. O ból głowy przyprawiają mnie bankowe potrzeby typu kredyt (dlatego szybko go spłaciłem, żeby nie zaprzątać sobie tym głowy :). Inwestowanie pieniędzy w instrumenty było dla mnie zawsze abstrakcją. A o takich inwestycjach (między innymi) jest film The Big Short. Innymi słowy, parafrazując refren jednej z piosenek zespołu Strachy na lachy…
Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w chuja
W opisie dystrybutora jest napisane, że The Big Short w reżyserii Adama McKaya to komediodramat. Nie zgodzę się. Chociaż niektóre sceny są nakręcone z luzem (główna zasługa obsady aktorskiej), to temat wcale nie należy do tych zabawnych.
Znowu Wall Street, centrum bankowości Stanów Zjednoczonych. Znowu pieniądze. Tym razem pod postacią CDO (Collateralized Debt Obligation). W skrócie jest to (napisałem w skrócie, bo i tak inaczej bym nie potrafił tego wyjaśnić 🙂 instrument finansowy, który skupia aktywa wokół kredytów hipotecznych, umożliwia przepływ dużych pieniędzy poprzez… a ch… tam. Chodzi o to, że ten bodaj najbardziej efektywny sposób na wyrolowanie klientów (czytaj: zwykłych ludzi) był tak skomplikowany, że przy szacowaniu ryzyka pomyliło się wielu, wielu ludzi. Wielu zaś widząc nadciągającą katastrofę chciało na tym zarobić. Na tym też skupia się ta bardzo ambitna i demaskatorska w swoim ujęciu opowieść o kilku osobach prywatnych, funduszach i grupach ludzi, którzy zobaczyli lecącą kulę i chcieli ujść z życiem, albo z życiem i walizką pieniędzy, albo powiadomić wszystkich o kryminogennych w gruncie rzeczy zachowaniach (w rezultacie wszyscy mieli to gdzieś lekceważąc krach, którego wstrząsy wtórne odczuwamy do dzisiaj).
Ambicja reżysera ponad wszystko przebrzmiewa przez cały seans. Twórcy naprawdę chcą wskazać winnych, wyjaśnić przyczyny i, co najważniejsze, uświadomić widza w paru kwestiach. Mamy tutaj prawdziwe nazwiska, daty, wydarzenia. Jeżeli jest coś lekko koloryzowane, to o tym też jesteśmy uprzedzeni(!). Stąd sceny, w których twórcy wykorzystując autentyczne postaci ze świata showbiznesu lub celebrytów, w spokojnym tonie definiują kilka trudniejszych bankowych terminów (Selena Gomez jako Selena Gomez, czy Margot Robbie jako Margot Robbie).
Z drugiej strony, reżyser Adam McKay wcale nie ułatwia sprawy widzom, bo przez chaotyczny montaż często wybija z rytmu. Rozumiem, że miało być nowocześnie i bez przynudzania, ale cholera jasna! Tu chodzi o moje pieniądze i chcę się skupić! Pierwszą niespodzianką (po raz kolejny potwierdziłem sobie to, o czym wiedziałem od zawsze) był Steve Carell. To kreacja wybitna, w której jego postać jako prowadzący swoją krucjatę przeciw wszystkim finansowym oszustom, czerpał niemałą przyjemność z wytykania błędów. W finale filmu po raz pierwszy w swoim życiu nie miał satysfakcji z tego co odkrył. Christian Bale, jako „Steve Jobs” rynku finansowego, czyli Michael Burry – menadżer, założyciel funduszu Scion Capital LLC, słuchający metalu, chodzący na bosaka, czytający pomiędzy cyframi. Jako pierwszy odkrył drżenie kolosa i… i ch…, nikt go nie posłuchał, a banki wykorzystując swoją pozycję zachowywały się tak, jakby nic się nie stało. Ryran Gosling wystąpił, jako Jared Vennett – trader jednego z banków, czyli kolejny gracz na tej arenie. Sztuczna opalenizna i spływający żel, jako obraz iluzorycznych kapitałów, którymi sam zarządzał. Udany seans filmu The Big Short to między innymi zasługa tych trzech aktorów oraz stworzonego napięcia towarzyszącego ujawnianiu kolejnych rewelacji rekinów finansjery…
Cieszę się, że reżyser zdecydował się na walkę z wiatrakami. Nawet jeżeli tylko je pokazał, warto było nakręcić ten film. Polecam
Czas trwania: 130 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Adam McKay
Scenariusz: Charles Randolph, Adam McKay, Michael Lewis (książka)
Obsada: Ryan Gosling, Christian Bale, Steve Carell
Zdjęcia: Barry Ackroyd
Muzyka: Nicholas Britell