Dopiero przy Spotlight uświadomiłem sobie jak pewnym reżyserem jest Tom McCarthy. Wprawdzie nie widziałem jego Magika z Nowego Jorku z Adamem Sandlerem, ale pozostałe trzy pamiętam doskonale. Debiut Dróżnik, Spotkanie (2007) oraz Wszyscy wygrywają (2011) to świetne dramaty, które pomimo poruszania trudnych tematów miały w sobie bardzo dużo pozytywnej energii.
Ze Spotlight jest inaczej. Chociaż w ogólnym wydźwięku dziennikarze dochodzą do prawdy, to historia (pod jakimkolwiek kątem na nią nie spojrzymy) wcale nie nastraja optymistycznie. Jestem wyjątkowo cięty na taką tematykę, więc na seans wybierałem się w nastroju szczególnie bojowym. Dostałem jednak film inny, spokojny i subtelny na tyle, na ile pozwala ta historia. Nie ma tu więc gwałtownych wybuchów, które (wydaje się przecież) powinny być przy takich okazjach zawsze. Wybuchy bowiem zostają stłumione w niemym krzyku, którego tutaj nie usłyszymy.
Spotlight to grupa dziennikarzy śledczych rozpracowujących w Bostonie wszelkie kryminogenne i patologiczne środowiska oraz historie. Zaczynając od sprzedajnych gliniarzy po nieścisłości przy przetargach budowlanych. Działają pod skrzydłami gazety The Boston Globe.
Fabuła (ta właściwa) rozpoczyna się, gdy do redakcji zostaje oddelegowany nowy naczelny – Marty Baron (Liev Schreiber). To właśnie on kieruje Spotlight do sprawy księży pedofilów. Według jego podejrzeń sprawa jest dużo większa i zahacza o najbardziej wpływowych kościelnych dygnitarzy, w tym kardynała Law’a (co za diabelska ironia). Spotlight ma zebrać to, co pozostało po zbrodni (może nawet powstrzymać następne) i ujawnić sprawę na łamach gazety. Przywołać po to, by mogło dojść do procesu i oskarżenia kilkudziesięciu zwyroli ukrytych pod płaszczykiem katolickiej instytucji zwanej kościołem.
Tak rozpoczyna się śledztwo z dziennikarzem prowadzącym Walterem Robinsonem (Michael Keaton) na czele. W drużynie ma ludzi bystrych, potrafiących szybko odnaleźć źródło, empatycznych i z wrodzoną dociekliwością potrafiących dochodzić do sedna sprawy. Tu tkwi cała siła filmu – w obrazie pracy dziennikarskiej. W „starym stylu”, gdzie etos pracy był zgoła inny niż teraz. Gdzie bardziej liczyło się rzetelne przygotowanie materiału (nawet kosztem długiego czasu opracowania), niż puszczanie publikacji sporządzanych naprędce. Spotlight czeka do końca ryzykując przejęcie tematu przez konkurencyjne wydawnictwa. To wydaje się do nie do pomyślenia teraz, gdy sukces odczytuje się po tym, kto pierwszy wypuścił informację, nawet plotkę. Obecnie w natłoku rzeczy trywialnych umykają te naprawdę ważne. Jednak wierzę, że prawdziwe, poważne dziennikarstwo śledcze nigdy nie umrze, dopóki takie kurewstwa dzieją się na świecie.
Przygotowując się na inny styl prowadzenia historii sądziłem, że twórca (wiedziałem po temacie, że zmienił ton) uderzy w sposób, który zawsze działa na mnie jak płachta na byka przy takiej treści. Było inaczej. Zaskakująco dobrze. Surowy, jednak z nie na wskroś przeszywający bólem. Szczery i nie próbujący zrobić z wiadomych oskarżeń i niezaprzeczalnych faktów taniej sensacji. To film, który chociaż pokazuje rzetelnych dziennikarzy, to daje przykład tego, że nawet profesjonaliści w tym zawodzie potrafią zbagatelizować sprawy, które mogą się rozwinąć w okropne cuchnące rzeczy. Niezaprzeczalną gwiazdą jest tutaj Mark Ruffalo. Czerpałem ogromną przyjemność z podziwiania jego aktorskiej gry ilekroć pojawiał się na ekranie. Drobne gesty, mimika, zaciśnięte usta próbujące utrzymać na wodzy wrodzone dziennikarskie ADHD, siedzenie z rękoma w kieszeniach na krawędzi krzesła. W Michaela Keatona wierzyłem zawsze i cieszę się, że po świetnym występie w Birdmanie (2014) kolejną rolą jest ta w Spotlight. Przewijający się przez cały seans główny motyw muzyczny doskonale utrzymuje napięcie, które towarzyszy długiemu, mozolnemu śledztwu. Tu nic nie dzieje się z pośpiechem (z małymi wyjątkami). Tu nic nie dzieje się przypadkiem. W dobie internetu, który dopiero miał z siłą wybuchnąć wszystko działa tak… pewnie. Każda informacja jest czymś poparta. Faktem, rozmową, a nie linkiem do zdjęcia.
To dobry film i ważny głos, jak każdy zabierany w takiej sprawie. Z szacunkiem dla ofiar, dla ich bliskich. Słusznie pokazujący, że dramat nie rozgrywa się tylko tam w kościelnej zakrystii, ale długo, długo potem. To praktycznie złamane ludzkie istnienia w liczbach trudnych do oszacowania. Wielu z tych ludzi nie potrafi sobie poradzić po gwałtach (nie będę tu używać delikatnego: „molestowanie”) i kończy z igłą, butelką, liną. To przede wszystkim film ku pokrzepieniu ich zbrukanych dusz.
Czas trwania: 128 min
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Tom McCarthy
Scenariusz: Josh Singer, Tom McCarthy
Obsada: Mark Ruffalo, Michael Keaton, Rachel McAdams, Liev Schreiber, John Slattery, Stanley Tucci
Zdjęcia: Masanobu Takayanagi
Muzyka: Howard Shore