Zdobycie Oscara w kategorii głównej, tj. najlepszy film roku, wcale nie wskazuje arcydzieła. To tylko wybór ukierunkowany ilością głosów filmowców zrzeszonych w Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Nie muszę wyjaśniać, ile jednak to znaczy dla filmu i ludzi związanych z taką produkcją. To drugie życie tytułu. To kolejna fala widzów, która pospieszy na wskazany przez kapitułę tytuł. To w końcu szansa, nawet nie dla tych z pierwszej linii pracujących przy oscarowym filmie. To szansa dla tych wszystkich ludzi, którzy byli związani z produkcją, a po 28-tym lutego będą mogli w CV wpisać oscarowy tytuł. Wierzę, że właśnie dla tych osób (aktorzy z trzeciego planu, drugi reżyser, dźwiękowiec) taka nobilitacja może być niezłą trampoliną w kierunku własnych projektów.
Widziałem wszystkie filmy nominowane do tegorocznych Oscarów w głównej kategorii. Postanowiłem zebrać tytuły tutaj i wyjaśnić, który film wg. mnie zasługuje na Oscara, a który nie zasługuje, a być może dostanie. Jednak przed tym zerknijmy raz jeszcze na nominowanych.
The Big Short (2015). Znowu Wall Street, centrum bankowości Stanów Zjednoczonych. Znowu pieniądze. Tym razem pod postacią CDO (Collateralized Debt Obligation). W skrócie jest to (napisałem w skrócie, bo i tak inaczej bym nie potrafił tego wyjaśnić 🙂 instrument finansowy, który skupia aktywa wokół kredytów hipotecznych, umożliwia przepływ dużych pieniędzy poprzez… a ch… tam. Chodzi o to, że ten bodaj najbardziej efektywny sposób na wyrolowanie klientów (czytaj: zwykłych ludzi) był tak skomplikowany, że przy szacowaniu ryzyka pomyliło się wielu, wielu ludzi. Wielu zaś widząc nadciągającą katastrofę chciało na tym zarobić. Na tym też skupia się ta bardzo ambitna i demaskatorska w swoim ujęciu opowieść o kilku osobach prywatnych, funduszach i grupach ludzi, którzy zobaczyli lecącą kulę i chcieli ujść z życiem, albo z życiem i walizką pieniędzy, albo powiadomić wszystkich o kryminogennych w gruncie rzeczy zachowaniach (w rezultacie wszyscy mieli to gdzieś lekceważąc krach, którego wstrząsy wtórne odczuwamy do dzisiaj). PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 7/10
Bridge of Spies – Most szpiegów (2015). Zimna wojna, Stany Zjednoczone i zatrzymanie rosyjskiego szpiega – Rudolfa Abla (Abel był w rzeczywistości przybraną tożsamością pułkownika KGB Williama Fishera. Twórcy, nie chcąc mieszać widzom zawiłości szpiegowskich działań, nie wspomnieli o tym). Tak zaczyna się film. Spielberg wierzy w podstawy otrzymanej edukacji historycznej u swoich widzów, dlatego nie skupia się na zbędnym przedstawieniu zarysów tamtejszej sytuacji w kraju. Przecież wiemy, że naród nerwowo nasłuchiwał rosyjskiego akcentu. Wiemy, że czas szpiegów nastał na dobre. Po zatrzymaniu Abla USA, jako kraj prawa z silną konstytucją, musiały przydzielić mu obrońcę. Aby nie narażać się na jakąkolwiek krytykę, przydzielono mu prawnika z prawdziwego zdarzenia. Chodziło głównie o to, iż nawet jeżeli wyrok był z góry przesądzony, to wymiar sprawiedliwości chciał pozostać wiarygodnym. Doświadczony w norymberskich procesach James B. Donovan (Tom Hanks) był lepszy niż się spodziewano. Był dociekliwy jak Jim Garrison w JFK Olivera Stone i szlachetny jak Atticus z Zabić Drozda (1962). Zresztą nie tylko to go łączy ze wspomnianymi bohaterami wojennymi. Gdy James zasiada przy stole z rodziną, to jak nic widzimy Kevina Costnera z gazetą przy podobnym stole. Zaś gdy rozmawia i spokojnie tłumaczy wiele „zawiłych”, dorosłych spraw synowi, to na myśl przychodzą rozmowy Atticusa z dziećmi. Opanowany, wyważony, nad wyraz opiekuńczy. Te cechy jednak nie pomogły przy próbie wygrania sprawy Abla. Zresztą, ani sędzia, ani prezydent, ani całe społeczeństwo amerykańskie by na to nie pozwoliło. Szpieg został skazany na karę pozbawienia wolności, a gdzieś tam daleko, po drugiej stronie oceanu miał miejsce podobny przypadek… PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 6/10
Brooklyn (2015). Akcja rozpoczyna się w Irlandii, gdzie poznajemy Eilis (Saoirse Ronan) i jej rodzinę. Nie mają tam ciężko, nie przymierają głodem. Jednak gdy pojawia się szansa wyjazdu do Ameryki, główna bohaterka postanawia z niej skorzystać. To raczej chęć poprawienia swojego bytu na tym świecie, niż konieczność. Amerykański sen, szansa, perspektywy. Na emigracji jest ciężko. Jednak chyba ciężko tylko poprzez informowanie widzów o tym, że tak jest. Chociaż Ronan stara się jak może, to ja tej tęsknoty nie czułem. To co jest najważniejsze w filmie (nie czytałem pierwowzoru, czyli powieści Colm Tóibína), to uczucie. Jasne, że warunki sprzyjały rozkwitającej sympatii. Eilis była sama w wielkiej metropolii. Rozglądając się dookoła nie mogła znaleźć sprzyjającej jej pary oczu. Są! Łobuzerskie i pełne ciepła spojrzenie Włocha. Tony (Emory Cohen) kradnie jej serce i żeby nie iść dalej z opowiadaniem fabuły na tym poprzestanę. PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 6/10
The Martian – Marsjanin (2015). Ridley Scott gwarantuje zawsze co najmniej jedno – porządną kinową rozrywkę (nie, nie widziałem Adwokata). Tym razem nie jest inaczej. Jednak to co najbardziej urzeka w tym filmie, to fakt, że ponownie mogłem pławić się w dwugodzinnym seansie science-fiction, tym razem z naciskiem na science. Naprawdę niewiele mi potrzeba do szczęścia, jeżeli chodzi o tego typu produkcję. Przeleci statek kosmiczny, a ja już się cieszę jak dzieciak. Pokażą astronautę, a ja znowu uciekam w kierunku chłopięcych marzeń. Takie filmy zawsze mają u mnie fory w kwestii oceny i mam nadzieję, że stali czytelnicy już to wiedzą. PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 7/10
The Revenant – Zjawa (2015). Istnieją pewne filmy, przy okazji których nie sposób rozmawiać tylko w odniesieniu do osoby reżysera jako twórcy. Zjawa to idealny przykład na udany związek reżysera i operatora, w tym przypadku Alejandro Gonzáleza Iñárritu i Emmanuela Lubezkiego. To nawet coś więcej niż związek. To twórcza symbioza, gdzie reżyser i operator stali się jednością. Rok 1823, Dakota Południowa. Grupa myśliwych i traperów pod dowództwem kapitana Andrew Henry’ego (Domhnall Gleeson) urządza polowania celem zdobycia drogocennych skór i futer. Jednak ani tereny, ani rdzenni mieszkańcy nie są do nich przyjaźnie nastawieni. Dochodzi do starcia z Indianami i pospiesznej ewakuacji Amerykanów. Wśród ocalałych jest jeden traper o wyjątkowych umiejętnościach… Prawie jak tańczący z wilkami, znający doskonale teren, Glass (Leonardo DiCaprio). Tylko on może zagwarantować bezpieczny powrót do domu. Natura jest jednak u Iñárritu bezlitosna, a tym bardziej pod postacią pół tonowego niedźwiedzia grizzly. Rannego i będącego na skraju śmierci Glassa kapitan Henry pozostawia pod opieką jego syna Hawka, młodego myśliwego Bridgera (Will Poulter znany z komedii Millerowie) i głównego sprawcy nadchodzącego dramatu – Johna Fitzgeralda (Tom Hardy). Fitzgerald z na wpół oskalpowaną czaszką nauczył się ostatnio jednej rzeczy – nie ufać ludziom, światu, nikomu. Zrobi wszystko, by przeżyć. Zabija Hawka, zarzuca dymną zasłonę na Bridgera, pozostawia leżącego we własnym grobie Glassa. Tak się rozpoczyna walka o życie i prawo do zemsty. PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 8/10
The Room – Pokój (2015). Dobre kino powinno wywoływać emocje. Można wywołać je w sposób tani pokazując obrazki z działań wojennych z leżącymi pokotem dziećmi wymordowanymi, zagłodzonymi. To jest obraz współczesnego świata i chociaż gros filmów z takimi kadrami opowiada o rzeczach ważnych, to mimo wszystko ich treść ulatuje. Z Pokojem jest inaczej. O Pokoju chce się rozmawiać, chce się współczuć i w końcu chce się roztrzaskać ściany tej szopy, by wyrwać bohaterów z tych kilku metrów kwadratowych. Po prostu przytulić i wyszeptać, że wcale nie muszą tam być. Że świat jest dużo większy niż jedno łóżko, krzesło numer jeden, krzesło numer dwa i umywalka… Pokój to oparta na powieści Emmy Donoghue (tu również jako scenarzystka) historia o porwanej w wieku 17 lat dziewczyny, wtrąconej do celi i tam przetrzymywanej. Oprawca w swoich chorym umyśle stworzył świat, w którym jest pokój, a w nim kobieta, z której może korzystać w zamian za pokarm, ciepłą wodę i prąd. W tym świecie rodzi się dziecko. PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 9/10
Spotlight (2015). Fabuła (ta właściwa) rozpoczyna się, gdy do redakcji zostaje oddelegowany nowy naczelny – Marty Baron (Liev Schreiber). To właśnie on kieruje Spotlight do sprawy księży pedofilów. Według jego podejrzeń sprawa jest dużo większa i zahacza o najbardziej wpływowych kościelnych dygnitarzy, w tym kardynała Law’a (co za diabelska ironia). Spotlight ma zebrać to, co pozostało po zbrodni (może nawet powstrzymać następne) i ujawnić sprawę na łamach gazety. Przywołać po to, by mogło dojść do procesu i oskarżenia kilkudziesięciu zwyroli ukrytych pod płaszczykiem katolickiej instytucji zwanej kościołem. Tak rozpoczyna się śledztwo z dziennikarzem prowadzącym Walterem Robinsonem (Michael Keaton) na czele. W drużynie ma ludzi bystrych, potrafiących szybko odnaleźć źródło, empatycznych i z wrodzoną dociekliwością potrafiących dochodzić do sedna sprawy. Tu tkwi cała siła filmu – w obrazie pracy dziennikarskiej. W „starym stylu”, gdzie etos pracy był zgoła inny niż teraz. Gdzie bardziej liczyło się rzetelne przygotowanie materiału (nawet kosztem długiego czasu opracowania), niż puszczanie publikacji sporządzanych naprędce. Spotlight czeka do końca ryzykując przejęcie tematu przez konkurencyjne wydawnictwa. To wydaje się do nie do pomyślenia teraz, gdy sukces odczytuje się po tym, kto pierwszy wypuścił informację, nawet plotkę. Obecnie w natłoku rzeczy trywialnych umykają te naprawdę ważne. Jednak wierzę, że prawdziwe, poważne dziennikarstwo śledcze nigdy nie umrze, dopóki takie kurewstwa dzieją się na świecie. PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 8/10
Mad Max: Fury Road – Mad Max: Na drodze gniewu (2015). George Miller (urodzony w Chinchilla w Australii) w dzieciństwie pustynię miał za oknem (albo przynajmniej niedaleko). Jako reżyser swój największy komercyjny sukces odniósł w latach 80., powołując do życia Mad Maxa – wojownika szos. Sam jednak odżegnuje się od tego, jakoby Mad Max był inspirowany innym klimatycznym postapokaliptycznym filmem Chłopiec i jego pies z Donem Johnsonem. To mało ważne. Oba filmy są świetne, a Miller miał o tyle szczęście, że w swoim tytule miał Mela Gibsona, któremu z szaleństwem do twarzy… Teraz, w wieku 70 lat, George Miller pokazuje światu swoje opus magnum. Każdy fan Mad Maxa drżał o film Millera i o to, co uczyni z filmową legendą. Wszak popełnił po drodze takie filmy jak Babe, czy obie części Happy Feet. To wszystko okazuje się w tym momencie mało istotne. Mad Max: Na drodze gniewu wszedł do kina niczym jednostka SWAT w trakcie nalotu na melinę. PEŁNA RECENZJA TUTAJ. 9/10 + petarda
Rozpatrując powyższe zestawienie (kolejność zupełnie przypadkowa) i zastanawiając się czym będzie się kierować Akademia Filmowa przy wyborze mogę co nieco spekulować. Tylko dwa filmy z nominowanych dostarczyły mi emocji. Emocji bardzo skrajnych. Jeżeli więc miałbym się kierować sercem, wskazałbym na godnego tej nagrody Mad Maxa i Pokój. O ile jednak po Mad Maxie chciałem wejść do klatki i stoczyć notowaną walkę w organizacji UFC, to po Pokoju chciałem się po prostu wtulić w koc i rzewnie płakać przez tydzień. Liczę na to, że w tym roku nagrodę otrzyma jeden z tych filmów. Chociaż wysoko cenię Carol, uważam, że na Oscara nie zasłużyła. To bardzo dobry film, pięknie sfotografowany i zagrany. Jednak Carol to „tylko” bardzo dobry film. Film, przy którym nie osuniesz się z fotela w żadnym momencie seansu… Big Short podniósł na pole filmowe bardzo ważny temat i być może jego zwycięstwo byłoby nie na rękę co niektórym (po premierze JFK Stone’a ponownie otwarto drogę procesową w wiadomej sprawie). Zjawa? Cudowne przeżycie kinowe. Wybitny film o zemście, człowieku i walce z naturą. A jednak… Jednak to było tak doskonałe, że aż nieprawdziwe. Brooklyn to najbardziej skromny tytuł w tym wyścigu. Chociaż obejmuje swoją akcją dwa kontynenty, dotyczy miłości, to tak naprawdę jest małą szarą myszką w tym zestawieniu. Marsjanin oglądało się naprawdę dobrze. Ridley Scott udowodnił, że sci-fi jest mu pisane, a to z jaką lekkością przeniósł trudny pierwowzór literacki na wielki ekran udowodniło tylko, że należy do pierwszej ligi filmowych twórców. Most Szpiegów nie dostarczył mi niestety żadnych emocji. Poza świetnym jak zwykle Tomem Hanksem, nie było tutaj niczego ponad… Hollywood. Spotlight postawiłbym obok Big Short. Oba dotyczą tematów ważnych, oba są wciąż na czasie. Jeżeli już miałbym wybierać z tej dwójki, to wolałbym, żeby wygrał Spotlight i wrócił do kina na weekend wielkanocny.
No i wracamy do punktu wyjścia. Serce i rozum. Mad Max i Pokój. Nie wiem 🙂 To znaczy już wiem! Jako że rzadko kiedy kierowałem się rozumem, wsiadam do tej wielkiej ciężarówki i zapierdalam po statuetkę z Maxem i Furiosą! 🙂