W pewnym momencie mojej przygody z kinem firmowanym przez Guy’a Ritchiego zacząłem mieć z nim problem. Otóż, gdy prześledzę wszystkie filmy przez niego wyreżyserowane, nie potrafię o nich opowiedzieć. Z notatek wynika, że oceniałem je wysoko, ale teraz, po kilku latach pamiętam tylko pojedyncze kadry. Fabuła istnieje tylko jako iluzoryczna mgiełka zawieszona gdzieś tam w obłokach. przyglądając się obrazkom niczym z teledysku potraktowanym karkołomnym montażem. I im więcej mija czasu, tym mniejszą mam ochotę na powtórkę jakiegokolwiek ze starszych tytułów. Obawiam się, że i z najnowszym filmem Guy’a Ritchiego będzie podobnie.
Muszę przyznać, że pierwsza część seansu przedstawiła mi po trosze innego Ritchiego. Akcja była przyjemna i przede wszystkim jasna. Sceny na początku filmu, a w szczególności pościg, zrealizowane zostały spektakularnie z zabiegiem montażowym jak przy składaniu stron w komiksach (podzielony ekran na sekcje). Przyznaję, że film miał szansę sprawdzić się jako kino kumpelskie. Antagonizmy wynikające z pochodzenia, różnego szkolenia, czy zasad wpojonych w przygotowanie do służby (Illya prezentuje żołnierską dyscyplinę, Solo raczej nonszalanckie podejście do obowiązków) mogły przyczynić się do zbudowania solidnych filarów ciekawych relacji. Oboje są oczywiście profesjonalistami i co rusz próbują zaskoczyć partnera. To plus, gdyż daje nam to podstawę do twórczej kooperacji wynikającej z chęci zaimponowania drugiej osobie. Niestety, za tym stoi coś, co wedle konceptu realizacyjnego musi zostać pokazane, „żeby było po równo”. I tak: najpierw Solo ratuje Illyę i na odwrót. Illya prezentuje gadżet do rozcinania płotów, chwilę później w ramach rewanżu Solo otwiera drzwi jak sprawny włamywacz. Sztampa.
Czas trwania: 116 min
Gatunek: Komedia sensacyjna
Reżyseria: Guy Ritchie
Scenariusz: Guy Ritchie, Lionel Wigram, Sam Rolfe (na podstawie serialu)
Obsada: Henry Cavill, Armie Hammer, Alicia Vikander, Hugh Grant
Zdjęcia: John Mathieson
Muzyka: Daniel Pemberton